Tak ma stanowić zmieniony – według projektu samej Manowskiej – regulamin Trybunału Stanu, o czym napisała we wtorek „Gazeta Wyborcza”. Można go było zmienić w głosowaniu członków TS, ale z inicjatywy przewodniczącej, czyli Manowskiej. Jak to możliwe, że ma ona w Trybunale Stanu tak wielką władzę?
Czytaj też: „Bezstronna” prezes Manowska mówi i działa po linii władzy
Podział władz na papierze, jak w PRL
Konstytucja postawiła pierwszego prezesa SN na czele Trybunału Stanu w myśl podstawowej zasady ustrojowej o wzajemnej kontroli i równoważeniu się władz ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej. Ta pierwsza wybiera sędziów Trybunału Stanu, który sądzi władzę wykonawczą, a pierwszy prezes Sądu Najwyższego rządzi w Trybunale, gwarantując, że odpowiedzialność będzie się odbywała zgodnie z prawem, a nie polityką.
Tak działa zasada check and balance, ale tylko pod warunkiem, że przedstawiciel władzy sądowniczej nie jest zblatowany z władzą polityczną. Podobnie jest z prezesami NIK, NBP, Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Ich niezależność od władzy politycznej ma gwarantować apolityczność i autonomię organów. Jeśli natomiast podział władz de facto nie istnieje, to zasada wzajemnej kontroli jest „wydrążona z treści”. Istnieje na papierze. Jak w PRL.
Nieodpowiedzialność to jeden z filarów władzy PiS. I zasada, że swoich się broni do końca. Chodzi o to, by nie obawiali się łamać prawa, realizując zadania wyznaczane przez partię. Prezes Manowska obie te zasady rozumie, może być osobiście zainteresowana ich utrzymaniem. Na przykład dlatego, że od ponad dwóch lat narusza konstytucyjne prawo do sądu, przetrzymując akta sprawy, której osądzenie podważyłoby status neosędziów, a więc jej samej.
Albo dlatego, że nie wykonała zabezpieczenia tymczasowego orzeczonego przez TSUE i nie zawiesiła działalności Izby Dyscyplinarnej SN. Albo dlatego, że od ponad trzech lat nie wykonuje swojego obowiązku zwołania zawieszonych obrad Zgromadzenia Ogólnego sędziów SN. Jeśli tak samo podejdzie do swoich obowiązków w Trybunale Stanu, to nie będzie możliwe pociągnięcie do odpowiedzialności konstytucyjnej nikogo z funkcjonariuszy państwa PiS. Ktoś, kto miał być gwarantem działania prawa, działanie to unicestwi.
Czytaj też: Rozłam w Sądzie Najwyższym
Ręka rękę myje
Prezes NBP Adam Glapiński staje się zaś dowodem na taką lojalność władzy PiS. Najpierw grupa posłów tej partii zaskarżyła do Trybunału nie-Konstytucyjnego dwa przepisy ustawy o Trybunale Stanu. Akurat ten, który mówi, że do postawienia przed nim szefa NBP wystarczy bezwzględna większość głosów w Sejmie. I drugi: automatycznie zawieszający szefa NBP w obowiązkach, gdy zostaje skierowany przeciw niemu akt oskarżenia. Zabezpieczywszy go od tej strony, teraz prezes Manowska może mu zabezpieczyć właściwy wyrok. Gdyby doszło do pociągnięcia jej do odpowiedzialności, prawdopodobnie będzie mogła liczyć na wzajemność.
W tym mechanizmie najgorsze jest to, że osiągnięcie systemów demokratycznych, czyli praktykowanie zasady wzajemnej kontroli i równoważenia się władz, służy w tym wypadku do skompromitowania tej zasady.
Głosy, że nie ma prawa dla tych, którzy je niszczyli, są coraz głośniejsze. Jeśli ludzie dadzą się przekonać, że metody partii Kaczyńskiego są w jej rozliczaniu dopuszczalne, bo skuteczne, to ten sam PiS zrealizuje kolejny etap demoralizacji społeczeństwa i deprawacji państwa.
A co do Adama Glapińskiego: i tak może ponieść odpowiedzialność za niedopełnianie obowiązków i nadużywanie uprawnień – po śledztwie i procesie przed zwykłym sądem karnym.
Jaki by nie był tego efekt, i tak przejdzie do historii jako przykład działania państwa, w którym zamiast zasady trójpodziału władz obowiązuje zasada „ręka rękę myje”.