Tak ma stanowić zmieniony – według projektu samej Manowskiej – regulamin Trybunału Stanu, o czym napisała we wtorek „Gazeta Wyborcza”. Można go było zmienić w głosowaniu członków TS, ale z inicjatywy przewodniczącej, czyli Manowskiej. Jak to możliwe, że ma ona w Trybunale Stanu tak wielką władzę?
Czytaj też: „Bezstronna” prezes Manowska mówi i działa po linii władzy
Podział władz na papierze, jak w PRL
Konstytucja postawiła pierwszego prezesa SN na czele Trybunału Stanu w myśl podstawowej zasady ustrojowej o wzajemnej kontroli i równoważeniu się władz ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej. Ta pierwsza wybiera sędziów Trybunału Stanu, który sądzi władzę wykonawczą, a pierwszy prezes Sądu Najwyższego rządzi w Trybunale, gwarantując, że odpowiedzialność będzie się odbywała zgodnie z prawem, a nie polityką.
Tak działa zasada check and balance, ale tylko pod warunkiem, że przedstawiciel władzy sądowniczej nie jest zblatowany z władzą polityczną. Podobnie jest z prezesami NIK, NBP, Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Ich niezależność od władzy politycznej ma gwarantować apolityczność i autonomię organów. Jeśli natomiast podział władz de facto nie istnieje, to zasada wzajemnej kontroli jest „wydrążona z treści”. Istnieje na papierze. Jak w PRL.
Nieodpowiedzialność to jeden z filarów władzy PiS. I zasada, że swoich się broni do końca. Chodzi o to, by nie obawiali się łamać prawa, realizując zadania wyznaczane przez partię. Prezes Manowska obie te zasady rozumie, może być osobiście zainteresowana ich utrzymaniem.