Dr hab. Małgorzata Manowska objęła prestiżową dotychczas posadę Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego dzięki decyzji Andrzeja Dudy podjętej ze złamaniem procedur i wbrew woli większości sędziów SN (ci wskazali na stanowisko uznanego krakowskiego karnistę prof. Włodzimierza Wróbla). Co więcej, stało się to w nieciekawej, łagodnie mówiąc, atmosferze związanej z naciskami i atakami obozu PiS na poprzednią prezes SN Małgorzatę Gersdorf. Już to powoduje, że zasadnie można kwestionować urzędowanie pani Manowskiej i w ślad za władzami czterech europejskich stowarzyszeń sędziów i prokuratorów nazywać ją „Rzekomą Pierwszą Prezes Sądu Najwyższego”.
Znaleźli się wprawdzie – jak zawsze – naiwni wieczni optymiści, którzy wieszczyli, że nominatka wykorzysta atrybuty oraz autorytet urzędu i odważy się wybić na niezależność, próbując bronić kolejnej kluczowej instytucji państwa przed zakusami PiS. Pani Manowska kolejnymi decyzjami i wypowiedziami szybko zaczęła rozwiewać te złudzenia.
Czytaj też: Zderzenie dwóch trybunałów
Prezes Manowska pilnych zagadnień nie widzi
Kulminacją było reaktywowanie przez Rzekomą Prezes tzw. Izby Dyscyplinarnej SN. Zrobiła to ostentacyjnie tuż po wyroku europejskiego Trybunału Sprawiedliwości, który jednoznacznie uznał wprowadzony w Polsce wobec sędziów reżim dyscyplinarny za naruszający ich niezawisłość. Znamienne, że Małgorzata Manowska doczekała się za to pochwały samego Zbigniewa Ziobry, a więc głównego wykonawcy zlecenia destrukcji sądownictwa w Polsce.
Potem z równą ostentacją Manowska odrzuciła wniosek członków Kolegium Sądu Najwyższego, którzy zażądali zwołania nadzwyczajnego posiedzenia tego organu. Dowodzili, że decyzja o umożliwieniu działania Izby Dyscyplinarnej „stanowi naruszenie prawa”, a zlekceważenie werdyktu TSUE świadczy o bezprecedensowym kryzysie. Podkreślali równocześnie, że wykonanie wyroku należy w pierwszej kolejności właśnie do Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego. W odpowiedzi usłyszeli jednak, że przesadzają. Pani Manowska stwierdziła mianowicie, że nie dostrzega żadnych „pilnych zagadnień, należących do kompetencji Kolegium, które uzasadniałyby organizację posiedzenia tego organu w trybie ekstraordynaryjnym”.
Czytaj też: Nadciąga zmęczenie taką Polską w Unii
Tako rzecze Małgorzata Manowska
Teraz w rozmowie z „Rzeczpospolitą” Rzekoma Prezes przedstawia wykładnię swojego postępowania. W istocie jest to powielenie przekazu propagandowego PiS opracowanego na użytek sporu z Unią Europejską o standardy wymiaru sprawiedliwości w Polsce. Oto kilka tez Małgorzaty Manowskiej:
• „Wydając postanowienia tymczasowe w ostatnich latach, TSUE zapomina o art. 5 traktatu o UE, wyznaczającym granice jej kompetencji. To rodzi istotne problemy”.
• „Ja muszę się kierować literą prawa, i to prawa polskiego, bo tylko ono może określać ramy funkcjonowania sądów”.
• „U podstaw wyroku TSUE leży m.in. spór o prawidłowość wyboru członków Krajowej Rady Sądownictwa, którą się kwestionuje i posuwa się niekiedy do kwestionowania decyzji prezydenta”.
• „Sędziowie powołani na wniosek tego KRS są i będą sędziami. (…) Nie zgadzam się z tezą, że KRS jest zła i wszyscy sędziowie w niej są źli”.
A tych fraz nie powstydziłby się ani Jarosław Kaczyński, ani Zbigniew Ziobro: „W organizacji sądownictwa Konstytucja RP ma bezwzględny priorytet. To ona daje możliwość zawierania umów międzynarodowych, które nie mogą być interpretowane w sposób pozbawiający Konstytucję RP realnego znaczenia. Bo siądzie sobie jeden sędzia i orzeknie, że »od dziś sąd nie działa«. Coś takiego nie przejdzie” – mówi Manowska. I dalej: „Przyglądamy się głównie sprawom sędziów, którzy swoje dyscyplinarki prezentują jako motywowane politycznie, ale większość to realne uchybienia, np. jazda pod wpływem alkoholu, kradzież, a przecież zdarzają się i napaści seksualne”.
Czytaj też: Rozłam w Sądzie Najwyższym
„Wewnętrzne przekonanie” prezes SN
Małgorzata Manowska zapewnia ponadto, że ma „wewnętrznie przekonanie”, iż „TSUE przekroczył swoje kompetencje oraz że w sprawach kardynalnych, takich jak organizacja wymiaru sprawiedliwości, polska konstytucja ma pierwszeństwo”. Zgodnie z tzw. narracją PiS zarzuca też Trybunałowi sekowanie Polski: „W Niemczech sędziów mianuje minister sprawiedliwości. W Hiszpanii KRS jest powoływany przez władzę ustawodawczą, a sędziów powołuje właśnie ta rada. (…) Zdaniem Unii to, co w Hiszpanii, jest okej, a u nas jest złe” (tak w oryginale – KB).
Wspomina wręcz – niczym politycy PiS, hunwejbini TVP czy publicyści gazet Orlenu – że Polska jest „atakowana”. Ewentualne ustępstwa dopuszcza więc jedynie po to, by zejść z „linii strzału” (sic!).
Równocześnie ucieka od odpowiedzialności, przekonując, że „wyrok [europejskiego Trybunału Sprawiedliwości] był notyfikowany rządowi” i „rząd jest odpowiedzialny za relacje z UE”. Sama przyznaje wprost, że podejmie „działania” dopiero wtedy, gdy rząd ustali, co trzeba robić. Zapewnia jednak zaraz („A kogóż to? Zgadnij, Koteczku!” – zapytałby Stefan Kisielewski w czasach PRL), że nie można „wycofywać się z reformy”. I żeby nie było już żadnych wątpliwości, w pewnym momencie Rzekoma Prezes, mówiąc o swoim i władzy (oraz zapewne elektoratu PiS, czyli Suwerena) stanowisku, używa wręcz formy „my”: „W przekonaniu naszym i części społeczeństwa tych uchybień nie ma”. Zatem skoro inni widzą, że król jest nagi, to – jak widać – ich problem.
Czytaj też: „Polexit staje się realny”. Zachód o konflikcie PiS z UE