Ostatnie sześć lat, czyli czas Mariusza Błaszczaka w MON, upłynęło w Europie na przejściu od względnego spokoju – przy zamrożonej rosyjskiej agresji na wschodzie Ukrainy – do pełnoskalowej wojny u granic UE i NATO. W Polsce wywołało to wstrząs, który doprowadził do przestawienia polityki obronnej na wzmocnienie sił zbrojnych i ich powiększenie przy przyzwoleniu obywateli na poniesienie kosztów w postaci co najmniej dwukrotnie zwiększonych wydatków budżetowych i zadłużenia. Gdy wybuchła wojna, na pomoc Ukrainie ruszył rząd, przekazując pokaźne zasoby sprzętu, amunicji i wyposażenia, ale też przede wszystkim rzesze Polaków, otwierając swoje domy i kieszenie.
Bezpieczeństwo i zbrojenia stały się wiodącym tematem polityki i kampanii przed wyborami, ale – co jest jednym z zaskoczeń – nie przyniosły przedłużenia rządów prawicy. Polacy nie uwierzyli, że inna od PiS władza Polskę rozbroi i podda Rosji. Niezależnie od meandrów woli suwerena sytuacja militarna Polski i stan jej sił zbrojnych weszły na polityczną scenę, a jednym z głównych aktorów był Błaszczak. Dziś, gdy po ponad 2160 dniach ze sceny schodzi, z jednej strony słychać oklaski, a z drugiej gwizdy. Jaki to był spektakl?
Czytaj także: