Mit pojednania
Mit pojednania. Kaczyński się nigdy nie cofa, to niech się cofnie Tusk. Komu ma to służyć?
Pojednanie znalazło się wśród przyrzeczeń Tuska z kampanii wyborczej, powtórzonych także po 15 października, tyle że na końcu listy, po rozliczeniu i naprawieniu krzywd. Ale już teraz, po kilku tygodniach nowej władzy, po wielu kolejnych ekscesach ze strony PiS, słychać żądania deeskalacji (to chyba słowo politycznego sezonu) i depolaryzacji jako najważniejszych dzisiaj politycznych wartości. Oczekuje się kompromisu, negocjacji, resetu, współpracy z prezydentem – nawet po bezwstydnym teatrzyku z Wąsikiem i Kamińskim. Także wyławiania w PiS „gołębi” w postaci Mateusza Morawieckiego i jego ludzi, którzy rzekomo różnią się od Kaczyńskiego, Terleckiego i Macierewicza, choć nic tego nie potwierdza.
Takie nawoływania wyglądają dobrze na papierze, praktyka zaś pokazuje morze nieszczerości i hipokryzji zawartych w tych oczekiwaniach. Tzw. deeskalacja w istocie ma służyć rozprzężeniu wyborców koalicji rządzącej, przy zachowaniu pełnej mobilizacji elektoratu Kaczyńskiego. Przyjrzyjmy się szczegółom.
Trzeba zgody, ale cofnąć ma się Tusk. Jeśli dobrze wczytać się w apele o deeskalację, to niemal zawsze chodzi o to, aby to Tusk z rządem ustąpili, odpuścili, załagodzili, żeby nie przesadzali, nie zaogniali. Działa stary, znany od ośmiu lat mechanizm, że „wiadomo, jaki jest PiS”, że Jarosław Kaczyński nie może się cofnąć, bo mu elektorat nie pozwoli, ponieważ to wyborcy tradycyjni, emocjonalni, ideowi i religijni. Jeśli zatem Kaczyński nie jest w stanie pójść na ustępstwa, musi to zrobić Tusk, a ten się niepatriotycznie upiera.
Rozmaici „równodystansowcy” przyzwyczaili siebie i innych, że Kaczyński się nie cofa i nie ma co z tym walczyć, a jeśli już, to tylko wobec własnego politycznego środowiska, jak w przypadku „piątki dla zwierząt”, nigdy przed głównym przeciwnikiem.