Michał Woś, były wiceminister sprawiedliwości w resorcie Zbigniewa Ziobry, jak na osobę, u której drugi dzień dokonywane są przeszukania na polecenie prokuratury, przed komisją śledczą ds. Pegasusa zachowywał się wyjątkowo pewnie, z pewną dozą wyższości i nonszalancji.
„Nie mam sobie absolutnie nic do zarzucenia. Wszystko robiłem ściśle zgodnie z przepisami” – zapewniał dziennikarzy, a potem członków komisji śledczej. A to Woś był odpowiedzialny za Fundusz Sprawiedliwości, z pieniędzy którego CBA zakupiło ten system inwigilacyjny.
Można mu wierzyć o tyle, o ile – w istocie – specjalnie zmieniono tak prawo, by móc kupić Pegasusa za pieniądze przeznaczone dla ofiar przestępstw i na pomoc więźniom opuszczającym zakłady karne. Dopisano do kodeksu karnego, że z Funduszu Sprawiedliwości można finansować „zapobieganie przestępczości” (jeśli inwigilację w ogóle można uznać za zapobieganie). Sprawa jednak nie wygląda na czystą, bo nie zmieniono zasady wpisanej do ustaw służb policyjnych – w tym CBA – że ich „działalność jest finansowana z budżetu państwa”.
Czytaj też: Przelewy zatrzymane, prokuratorzy na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę
Komisja śledcza, Pegasus i niepamięć Wosia
Przed komisją poseł Suwerennej Polski kategorycznie twierdził, że to nie oznacza, iż nie mogą być finansowane z innych źródeł.