Kampania przed wyborami do Parlamentu Europejskiego zapowiada się nietypowo. W przeszłości istniał w Polsce wyraźny podział na partie euroentuzjastyczne i eurosceptyczne. Teraz euroentuzjazm wyparował.
Główne motywy, które pojawiały się ostatnio w polityce europejskiej rządu, to suwerenność i sprawczość. Premier Donald Tusk poparł protest rolników skierowany przeciwko Zielonemu Ładowi, wypowiadał się mocno na temat ochrony granic zewnętrznych UE, opowiedział się przeciw paktowi migracyjnemu, walczył o ograniczenie importu produktów rolnych z Ukrainy. Na temat przyszłych reform UE rząd wypowiada się chłodno.
Donald Tusk i Radosław Sikorski mówią natomiast twardo, jak na standardy języka dyplomatycznego, o konieczności zwiększenia wsparcia dla Ukrainy i wysiłków w sferze obronności. Jednocześnie rząd chwalił się szybkim odblokowaniem pieniędzy na Krajowy Plan Odbudowy – pierwszy przelew w wysokości 27 mld zł już trafił do Polski. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar ogłosił zaś przystąpienie Polski do Prokuratury Europejskiej.
Wszystko to ma swoją logikę polityczną. Pierwszy aspekt to porachunki krajowe. W kampanii wyborczej PiS zarzucał Koalicji Obywatelskiej, że będzie działać w interesie Niemiec, a Jarosław Kaczyński straszył Polaków, że Polska utraci niepodległość. Tymczasem działania nowego rządu mają pokazywać, że liberalna władza jest w stanie ustawić się w opozycji do UE, gdy wymagają tego krajowe interesy. A przy tym pokazuje, że potrafi skutecznie współpracować z partnerami (Prokuratura Europejska) i osiągać wymierne cele (KPO).
Czytaj też: Szczyt UE.