Utworzenie unijnego mechanizmu finansowania legalnej aborcji dla obywatelek i rezydentek UE to cel nowej inicjatywy ustawodawczej „My Voice, My Choice” („Mój głos, mój wybór”). Kampanię prowadzą organizacje działające na rzecz praw kobiet z Polski, Irlandii, Finlandii, Chorwacji, Słowenii, Hiszpanii i Austrii. W Polsce podpisy są zbierane pod szyldem „Same to ogarniemy”. To wyraz zniecierpliwienia przedłużaniem się prac nad projektami aborcyjnymi w polskim parlamencie i brakiem perspektywy na liberalizację prawa w tym roku. Potrzeba w sumie minimum miliona podpisów poparcia w minimum siedmiu krajach Unii, by projekt trafił pod obrady do Parlamentu Europejskiego. Cały proces legislacyjny teoretycznie może potrwać około roku, ale inicjatorki akcji są przekonane, że jeśli będzie wola polityczna w nowej Komisji Europejskiej, nowe przepisy mogłyby wejść w życie już w 2025 r.
– Nowy mechanizm działałby tak, że państwo członkowskie wchodzi do programu, dostaje pieniądze i świadczy usługi osobom, których krajowy ubezpieczyciel nie świadczy albo świadczy je na gorszym poziomie. Żeby zadzwonić do holenderskiej kliniki i poprosić o wysyłkę tabletek aborcyjnych, wystarczyłoby mieć polski paszport. Nie trzeba mieć udokumentowanej odmowy aborcji – mówi Marta Lempart z Ogólnopolskiego Strajku Kobiet, jedna z inicjatorek akcji. Takie rozwiązanie mogłoby pomóc kobietom, które chciałyby zamówić tabletki do aborcji domowej, bo np. spotkały się z odmową terminacji ciąży w polskim szpitalu.
Budżet takiego funduszu organizatorki wyliczają na ok. 7,5 mln euro. Tyle dziś rocznie kosztują aborcje pozasystemowe, za które płacą NGO-sy i kobiety potrzebujące zabiegu. Jest ich w Europie ponad 20 mln – oprócz Polek to także Włoszki (lekarze nadużywają klauzuli religijnej) czy Chorwatki (tu aborcja jest legalna, ale bardzo droga, co zmniejsza jej dostępność).