Wzmożeni
PSL śni o wielkości, Kosiniak-Kamysz gra ryzykownie. Czy już zaczął flirt z Kaczyńskim?
„Z PSL już więcej się nie wyciśnie” – westchnęła w radiowej dyskusji jedna z lewicowo-feministycznych publicystek. Z irytacją, ale też nutką zdziwienia, powtórzyła tę konstatację jeszcze parokrotnie, mówiąc o niemożności zneutralizowania oporu ludowców wobec ustawy depenalizującej aborcję w kolejnym podejściu. Nie tyle była to jednak z jej strony diagnoza sytuacji, ile skarga na rzeczywistość, która stanęła okoniem. Opór PSL niby był jej znany, ale nie został doceniony. Uważany za zasłonę, wydawał się do skruszenia. Co być może nie było błędną intuicją, tyle że fatalnie dobrano narzędzia perswazji. Od miesięcy trwało ostre „wyciskanie”, czyli publiczne piętnowanie epitetem „wroga kobiet”, zawstydzanie, wyśmiewanie. Również oporny do pewnego momentu Hołownia trochę się faktycznie wycofał, ale z ludowcami tak się nie da. Ich upór zawsze był mityczny, podobnie jak odporność na ciosy. Z PSL takie sprawy należy załatwiać wyłącznie po dobroci, w przeciwnym razie potrafi zablokować się na amen.
Obrona przez atak
Tyle że dysponentem marchewek jest w koalicji Donald Tusk, który z kolei popełnił błąd politycznej kalkulacji, decydując się na hazardowe głosowanie na sam koniec sezonu. Trochę nie w jego stylu, bo bez przygotowania i precyzyjnej kalkulacji sił. Przypiął husarskie skrzydła i ruszył szturmem, nadziewając się na opór. Podobno został wprowadzony w błąd przez swoich ludzi w klubie, którzy źle policzyli sejmowe głosy, ale to słabe usprawiedliwienie.
Można zrozumieć frustrację Tuska, który również potrzebował jakiegoś kroku do przodu w sprawie aborcji. Z innych powodów niż Lewica – mniej ideologicznych, a bardziej politycznych. Rządowi coraz częściej zarzuca się opieszałość i brak skuteczności, czego utrzymujące się drakońskie prawo antyaborcyjne stało się symbolicznym przykładem.