Jak śmigłowce ruszyły na ratunek Nysie i pomogły ją ocalić. W tym jeden dość nietypowy
Śmigłowce pomogły ocalić Nysę, może nawet odegrały tam kluczową rolę. Nocna akcja dwóch Mi-17 z Powidza przejdzie do legendy zaangażowania wojska w działania przeciwpowodziowe. Pełne poświęcenia załogi, zmieniając się co kilka godzin, latały 16 godz. bez przerwy nocą z poniedziałku na wtorek. Głównie po to, by zrzucać wielkie worki z kostką brukową jako uszczelnienie pękających wałów.
To było jak precyzyjne bombardowanie wykonywane w warunkach nocnych z bardzo małej wysokości, a więc wymagające kunsztu pilotażu i doskonałego wyszkolenia w lataniu „na nokto”. Wyczynu tego dokonali piloci z Powietrznej Jednostki Operacji Specjalnych i to dzięki nim we wtorek rano można było powiedzieć, że Nysa uniknęła zalania. Znów okazało się, że spośród wszystkich wojskowych sprzętów latających duży śmigłowiec transportowy jest narzędziem bezcennym w akcjach ratowniczych, dostarczaniu pomocy, transporcie ludzi i ładunków.
Czytaj też: Wielka woda przegrywa z małą polityką. Władza musi wyciągnąć wnioski
Powódź 2024. Bo-105 na ratunek Nysie
Śmigłowców w rejonie działań przeciwpowodziowych przybywało w ostatnich dniach z godziny na godzinę. Teraz wojsko mówi o 19 maszynach będących do dyspozycji, choć nie wszystkie biorą czynny udział w akcji. Do tego doliczyć należy dwie czeskie Mi-17-tki, które podobnie jak te polskie operują z lotniska we Wrocławiu. Obok nich są policyjne i wojskowe Black Hawki, W-3 Sokoły w różnych wersjach, Kania ze Straży Granicznej, a nawet wiekowe Mi-2.