Wbrew dość powszechnej opinii nie Rachoń przyszedł do Trumpa, ale odwrotnie, Trump do Rachonia. W tym, że to p. Rachoń przyszedł do p. Trumpa, jest oczywiście ziarno prawdy – wywiad odbył się w Trump Tower przy 5th Avenue w Nowym Jorku, tj. w jednym z najbardziej ekskluzywnych miejsc na świecie. Jasne, że dziennikarz, prowadzący program „Jedziemy”, musiał najpierw dojechać do Nowego Jorku, a potem dotrzeć choć kilka kroków do gabinetu p. Trumpa, tj. 45. i być może 47. prezydenta USA. Zaszczyt, jaki spotkał p. Rachonia (i oczywiście stację, którą reprezentuje), jest tym większy, że jego rozmówca zwracał się niego per ty, natomiast mąż p. Gójskiej-Rachoniowej (medio voto Hejke) używał formy „panie prezydencie”.
Wedle pewnej anegdoty akademickiej młody asystent został zapytany przez starszego kolegę: „Czy to prawda, że jesteś per ty z dziekanem?”. Padła odpowiedź: „Połowicznie”. Tzn. on zwraca się „panie dziekanie”, ale sam jest traktowany per ty. Nie bardzo wiadomo, co p. Trump miał na myśli, mówiąc do p. Rachonia „you”, czy mu „panował”, czy go „tykował”, ale „tykowanie” bardzo dowartościowało republikantów z TV Republika (przypominam, że republikanci to stronnictwo, które hamowało reformy I RP w XVIII w.).
Czytaj też: Harris traci w sondażach, Trump straszy użyciem wojska
Polonio, głosuj na Trumpa!
Ocena, że to Trump przyszedł do Rachonia – w sensie ogólniejszym, a nie tylko związanym z przemieszczaniem się z miejsca na miejsce – a nie odwrotnie, wypływa m.