W kwietniu 1980 r. ekipa Gierka była w rozsypce. Z powodu niespłacalnych kredytów państwu zabrakło pieniędzy. Wiele inwestycji trzeba było wstrzymać z dnia na dzień, nawet bez zabezpieczenia tego, co już się udało wybudować. Awangardowy reżyser teatralny Jerzy Grotowski jakimś cudem zdobył jednak dewizy na sprowadzenie z Haiti szamana voodoo. Nie byle jakiego, bo pochodzącego z wioski Cazale, w której do dziś żyją potomkowie polskich legionistów. Nie prowadziła tam żadna droga, trzeba więc było wynająć helikopter (nie mogę się tu powstrzymać przed skojarzeniem z „Misiem”: „Po co nam ten szaman? Nikt nie wie, więc nikt nie zapyta”).
O wizycie szamana w Polsce niewiele wiadomo na pewno, poza tym, że rzeczywiście miała miejsce i że nazywał się Amon Fremon. Uczestniczył w teatralnych warsztatach Grotowskiego, ale z jakiegoś powodu wkrótce potem gdzieś zniknął. W 2013 r. Bartosz Konopka i Piotr Rosołowski nakręcili fabularyzowany film dokumentalny „Sztuka znikania”, gdzie dopisali Fremonowi fikcyjne monologi, przedstawiając go jako karaibskiego Polaka, który połączył się z duchami przodków i rzucił klątwę voodoo, za sprawą której obalono komunizm.
Fantazja miesza się tu z jeszcze bardziej fantastyczną rzeczywistością. I często tak bywa z wątkiem „Haiti a sprawa polska”. Z jednej strony istnienie wiosek takich jak Cazale nie ulega wątpliwości, dotarło tam wielu podróżników. Wprawdzie nikt już tam nie mówi po polsku, ale wspomnienie o polskich korzeniach przetrwało w obyczajach: tańcach, powiedzonkach, lokalnej architekturze. Istnieją też historyczne źródła potwierdzające, że są to potomkowie polskich legionistów, których istotnie oszczędzono podczas wielkiej masakry białej ludności w 1804 r.
Poza tym jednak ta historia jest pełna zagadek.