Jak wiemy, w National Harbor pod Waszyngtonem, w ostatnim dniu corocznej konferencji CPAC (Conservative Political Action Committee), goszczącej kilku ultraprawicowych polityków zagranicznych, z oskarżanym o przygotowywanie zamachu stanu byłym prezydentem Brazylii Jairem Bolsonaro na czele, Andrzej Duda spotkał się na chwilę z Donaldem Trumpem.
Duda honorem się nie unosi
Trudno się dziwić, że „internety” wyśmiewają Andrzeja Dudę, który w wyniku upartego antyszambrowania w pałacach Donalda Trumpa dobił się upokarzającej „recepcji” w postaci dziesięciominutowej rozmowy.
Owszem, to wszystko jest poniżające – i dla Dudy, i dla nas wszystkich. Bo przecież, czy się nam to podoba, czy (raczej) nie podoba, Andrzej Duda wciąż jest naszym prezydentem i reprezentuje cały nasz naród w świecie. Upokorzeniem są wielomiesięczne zabiegi o spotkanie, dane prezydentowi marne kilka minut „między wódką a zakąską”, z dala od Białego Domu, a także fakt, że Duda ledwie mówi po angielsku i ta rozmowa wyglądała zapewne tak, że wolelibyśmy tego nie słyszeć.
Tylko czy sam Trump nie jest upokorzeniem dla Ameryki? W czym jest lepszy od niezbyt rozgarniętego, ale też raczej spokojnego i w miarę obliczalnego Dudy? Może to nawet dobrze, że Duda ma taki charakter, jaki ma. Ktoś inny na jego miejscu nie biegałby za Trumpem jak mały piesek, a ten się nie krępuje ani nie unosi honorem. Czasy są dziwne, trudne i niepodobne do niczego, co przeżywaliśmy, jak daleko sięga nasza pamięć. Honor mało się liczy, za to chimeryczne sympatie i antypatie Trumpa liczą się bardzo.
Pod parasolem Ameryki
Być może Duda leciał przez pół świata do Trumpa, żeby wybłagać od niego przyjazd do Polski, a tym samym przydać blasku końcówce swojej godnej pożałowania prezydentury. Być może liczy na jakąś synekurę, gdzie nie trzeba znać języka ani znać się na czymkolwiek. Ale to przecież nieistotne.
Dziś toczy się gra, której stawką jest obecność armii Stanów Zjednoczonych w Europie, w tym w Polsce, gdzie stacjonuje niebagatelny kontyngent 10 tys. amerykańskich żołnierzy. Działają odstraszająco na Rosję, która w razie powodzenia swojej zbrodniczej kampanii ukraińskiej chętnie sięgnęłaby po „korytarz suwalski”, aby połączyć obwód królewiecki ze swoim białoruskim protektoratem. W obliczu zagrożenia, które z powodu antynatowskiej polityki Trumpa tylko wzrasta, każde działanie zwiększające szanse na podtrzymanie amerykańskiego parasola ochronnego nad Polską jest cenne i potrzebne.
Byle nie fikać
Trump poklepuje Dudę po plecach i zapewnia, że jest jego wielkim przyjacielem. Chwali polskie wydatki na zbrojenia i wyraża wdzięczność za poparcie, jakie uzyskał w wyborach ze strony Polonii. Należy przypuszczać, że przy całym swoim protekcjonalizmie, który może nas obrażać albo żenować, Trump szczerze sympatyzuje z Polską. A jeśli tak, to można zakładać, że dopóty, dopóki nie będziemy „fikać”, czyli nadmiernie krytykować nowej administracji USA albo kupować za mało broni, Trump nie da nam zrobić krzywdy.
I chyba w taki właśnie sposób myśli Donald Tusk, który w powściągliwy sposób chwali zabiegi Andrzeja Dudy. Również Rafał Trzaskowski na razie „nie rusza” Dudy w swojej kampanii. Nie chce w obecnej, trudnej sytuacji szkodzić prezydentowi, a może też liczy na to, że w rewanżu Duda nie udzieli zbyt mocnego poparcia Karolowi Nawrockiemu.
Andrzej Duda chętnie wziął na siebie rolę pomniejszego wasala Donalda Trumpa. Unia Europejska zapewne patrzy na to przez palce, bo to ostatnie miesiące kadencji polskiego prezydenta. Ważniejsze jest to, w jaki sposób Donald Tusk utrzymywać będzie balans między UE a USA, bo tak się składa, że musimy ssać obie matki, choć niezbyt pokorne z nas cielęta. Niech więc teraz Tusk pokaże, co potrafi, i zapisze się na godzinną wizytę w Białym Domu. Najlepiej przed wyborami prezydenckimi.