Nie dam się zamknąć w Pałacu
Rafał Trzaskowski dla „Polityki”: Wierzę, że Polacy nie dadzą się nabrać Nawrockiemu
RAFAŁ KALUKIN: – Odczuwał pan satysfakcję, przyglądając się zmaganiom Karola Nawrockiego z kawalerką?
RAFAŁ TRZASKOWSKI: – Nie, odczuwam zażenowanie i niedowierzanie. Jak ktoś, kto tak się w życiu zachowywał, może aspirować do urzędu prezydenta Rzeczpospolitej?
Porozmawiajmy więc o kampanii, w końcu to już pana drugie podejście do wyborów prezydenckich. Łatwiej jest gonić czy uciekać?
Trudno porównywać dwie różne kampanie. Pięć lat temu wskoczyłem do rozpędzonego pociągu i moja kampania trwała tylko dwa miesiące. Bez przygotowania, było sporo improwizacji. I pod wieloma względami to było łatwiejsze, poza tym rola challengera mniej obciąża. Ta kampania jest zupełnie inna, bo od pięciu lat byłem – jeśli można tak powiedzieć – kandydatem in spe. Co nie stanowiło atutu, gdyż naprawdę nie jest łatwo utrzymywać się na szczycie przez tak długi okres, zwłaszcza przy współczesnym cyklu medialnym. Wystarczyło, że przez miesiąc zajmowałem się wyłącznie miastem, a od razu wszyscy pytali, dlaczego znikam. Dochodziło wręcz do takich absurdów, że już miesiąc po wygranej w pierwszej turze wyborów warszawskich zaczynały się pytania, dlaczego składam broń. Prowadziłem jednak systematyczną pracę właściwie przez cały ten czas i uważam, że na razie daje to znakomity efekt.
Zmienił się również kontekst rywalizacji. Wtedy był pan kandydatem zmiany, nadziei na lepsze. Dzisiaj pana ewentualna prezydentura oznaczałaby już „tylko” kontynuację procesu politycznego, który zaczął się dwa lata temu i zdążył wielu Polaków rozczarować.
Być może, ale ja się z takim postawieniem sprawy nie zgadzam. Zmiana jest wpisana w naturę tych wyborów, które zdecydują o tym, kto będzie nowym prezydentem Rzeczpospolitej.