Z różnych teorii wyjaśniających, jak doszło do tego, że dr Nawrocki, kandydat PiS na prezydenta, został zamieszany w aferę z przejęciem mieszkania schorowanego Jerzego Ż., najbardziej przemawia do mnie ta pochodząca z jego sztabu. Mówi ona, że za wszystkim stoi Tusk, który po niedawnych sukcesach Nawrockiego, a w szczególności spotkaniu z Donaldem Trumpem w Białym Domu, „dostał furii i zdecydował o uruchomieniu »operacji Karol«”.
Biorąc pod uwagę skutki tej operacji, powiem jasno: Nawrocki popełnił błąd, nie trzeba było Tuska denerwować. Uważam, że Nawrocki mógł sobie spotkanie z Trumpem odpuścić. Ktoś z jego sztabu powinien był Trumpowi wytłumaczyć, że ze względu na spodziewaną furię Tuska spotkanie się nie odbędzie. Ewentualnie, że się odbędzie, ale w tajemnicy, tak żeby Tusk się nie dowiedział. Jeśli z tego powodu Trump dostałby furii – trudno; karnych ceł i tak by na Nawrockiego nie nałożył, najwyżej deportowałby go do Polski.
Błędem Nawrockiego było nie tylko drażnienie Tuska, ale także bezinteresowne pomaganie Jerzemu Ż. Ja rozumiem, że Nawrocki zachował się szlachetnie, ale mógł się pohamować. Na jego korzyść przemawia jedynie to, że szczegóły pomocy ukrywał i się nimi nie chwalił. Słusznie; gdybym ja pomagał schorowanemu staruszkowi w ten sposób, że przejąłbym jego mieszkanie i nie zapłaciłbym mu, doprowadzając do tego, że pozbawiony opieki i środków do życia wylądowałaby w DPS-ie, też nie trąbiłbym o tym na prawo i lewo.
Poza tym na miejscu Nawrockiego bałbym się, że jeśli rozeszłoby się, że z potrzeby serca pomagam, inni potrzebujący chcieliby, żebym im też pomógł. Nawrocki wygląda na człowieka skłonnego pomagać bez względu na to, ile mieszkań na tym zyska; problem w tym, że jako szef IPN posiada skromne zasoby i wszystkich lokali należących do osób oczekujących pomocy nie wykupi, chociaż na pewno by chciał.