Zapiski kampanijne, cz. 19. Dwie makroprzyczyny porażki Trzaskowskiego. I kilka mniejszych
Donald Tusk na poniedziałkowym spotkaniu liderów koalicji powiedział podobno o porażce Rafała Trzaskowskiego, że „przegraliśmy, bo ich było więcej”. I trudno dyskutować z tą analizą, nawet jeśli wydaje się cokolwiek pobieżna.
Dyskusja o przyczynach takiego, a nie innego rozstrzygnięcia przetacza się teraz przez media i polityczne gabinety.
Ci, którzy kibicowali Radosławowi Sikorskiemu, podkreślają, że było oczywiste, że w takich prawicowych i quasi-wojennych czasach trzeba było postawić na ministra spraw zagranicznych, bo nie musiałby udawać kogoś, kim nie jest.
Inni zauważają, że nawalił sztab Trzaskowskiego – że zabrakło koordynacji działań i współpracy z partią, że kampania w internecie była marna, zwłaszcza na ostatniej prostej. Można się też cofnąć do początku kwietnia, gdy kandydat KO wyzwał Karola Nawrockiego na debatę w Końskich, co uruchomiło fatalną dla niego dynamikę na mniej więcej miesiąc przed pierwszą turą.
Są również pretensje do samego Trzaskowskiego – że zawalił ostatnią debatę w TVP przed pierwszą turą, że zabrakło mu energii, mocy i wyrazistości.
Nierzadkie są także głosy, że niektórzy politycy teoretycznie sprzyjający Trzaskowskiemu niekoniecznie pomagali mu w praktyce. „Cóż szkodzi obiecać” posła Przemysława Witka, worek ziemniaków posłanki Kingi Gajewskiej, „strzelanie do kaczorów” Bronisława Komorowskiego. Ale i Tusk nawalił w wywiadzie w Polsat News, gdy za wiarygodnego świadka w walce z Nawrockim uznał patoinfluencera Jacka Murańskiego, co znakomicie ułatwiło robotę sztabowi PiS.
Wszystkie te tłumaczenia zawierają w sobie pewnie jakąś część prawdy. Nie są jednak prawdą całą.
Czytaj też: