Trzaskowski przegrał wybory, bo podobno Nawrocki miał lepszy sztab, który stworzył produkt bardziej autentyczny, polski. Naszpikowany zagranicznymi nowinkami produkt zaproponowany przez sztab Trzaskowskiego okazał się dobry dla dużego miasta, ale mało praktyczny i za delikatny na wieś i Polskę powiatową.
Rozstrzygającym ciosem w Trzaskowskiego miało być uparte nagłaśnianie przez jego sztab afer i skandali związanych z Nawrockim, co zamiast tego ostatniego osłabić, ostatecznie przekonało do niego część wyborców. Nie wiadomo, czy wyborcy Nawrockiego uznali, że tych afer i skandali nie było, czy przeciwnie – że bardzo dobrze, że były, bo dzięki nim Nawrocki prezentował się korzystnie na tle nieciekawego Trzaskowskiego. Ten drugi, nie posiadając wyłudzonej od chorego staruszka kawalerki ani znajomości w gdańskim półświatku, mógł się pochwalić jedynie kompromitującą znajomością z Tuskiem oraz znajomością kilku języków obcych.
Oczywiście nie ma gwarancji, że niemówienie w kółko o skandalach Nawrockiego wystarczyłoby, żeby jego zwolennicy w niego zwątpili i na niego nie zagłosowali. Nie wiem, może sztab Trzaskowskiego w decydującym momencie kampanii powinien pójść na całość i zacząć Nawrockiego chwalić? Powiedzieć o nim coś kompromitująco miłego po to, żeby zdemobilizować jego elektorat?
Według mnie ten sztab mógłby także przemilczeć pewne kontrowersyjne fakty obciążające Trzaskowskiego. Niepotrzebnie ujawniono m.in. informacje o jego inteligenckim pochodzeniu, wykształceniu, kwalifikacjach, braku nałogów czy doskonałych kontaktach w UE. Czy naprawdę trzeba to było Trzaskowskiemu wyciągać w momencie, gdy dramatycznie walczył o pozyskanie zaufania jak największej liczby Polaków?
Mimo to uważam, że przegraną Trzaskowskiego spowodowały nie błędy jego sztabu, lecz błędy w ordynacji, która jest trochę zbyt demokratyczna, bo umożliwia w drugiej turze głosowanie osobom popierającym tego czy innego kandydata nie z powodu jego zalet, ale z powodu nienawiści do jego rywala.