W sobotę w ulubionej przez PiS mazowieckiej Przysusze odbył się siódmy kongres partii – ten największy, który statutowo zwoływany jest raz na cztery lata i na którym wybiera się władze ugrupowania. W partiach zwanych wodzowskimi tego rodzaju imprezy są jedynie starannie wyreżyserowanymi spektaklami, podczas których przywódca potwierdza swoje panowanie i obwieszcza zmiany, które jednych działaczy wynoszą, a innych pogrążają.
Nie inaczej było i tym razem. Pomimo wielokrotnie powtarzanych aluzji, a nawet „prawie zapowiedzi” odejścia 76-letni i niezbyt zdrów założyciel i lider formacji pozostanie na stanowisku, a dość aktywne przymiarki polityków młodszego pokolenia do złożenia go z tronu na razie muszą zostać zawieszone.
Prezes Kaczyński stawia diagnozy
Zwycięzców się wszak nie obala. Kaczyński znów „dokonał niemożliwego”, sadzając w fotelu prezydenckim swojego faworyta, i to takiego, który „nie miał prawa wygrać”. Doły partyjne znów uwierzyły w polityczny geniusz Jarosława, a przecież, jak głosił klasyk partyjności, „kadry są wszystkim”.
Wprawdzie pozycja Kaczyńskiego jest obecnie słabsza niż w dawnych latach, bo ma wokół siebie obrosłych w piórka pretendentów, a i wiek nie sprzyja podtrzymywaniu dominacji (przecież kiedyś wreszcie musi odejść!), to jednak wizja oddania władzy w partii odsunęła się co najmniej do następnych wyborów parlamentarnych, co do których Kaczyński nie kryje zresztą nadziei, że odbędą się przed terminem. Tak czy inaczej, w jeszcze jednej „ostatecznej rozgrywce” z PO znów Kaczyński będzie prowadził armię PiS do boju.