Armia w budowie
Armia na czas wojny. Prognozy są czarne, u Nawrockiego oficerowie, którym bliski jest styl Macierewicza
Gdyby prawdziwa wojna miała wybuchnąć za dwa lata, prezydent Polski, zwierzchnik sił zbrojnych i osoba odpowiedzialna według konstytucji za obronę kraju, zastałby polską armię w przebudowie. Jak mówi wojskowe powiedzenie, czasem powtarzane przez polityków, na wojnę idzie się z armią, jaką się ma, a nie jaką się chce mieć.
To potencjalny agresor wybiera moment, sposób i skalę ataku, choć w dzisiejszych realiach trudno by ukryć przygotowania Rosji do ataku na wielką skalę przeciwko NATO, tym bardziej przygotowania wspólnie z Chinami, o czym przestrzegał niedawno głównodowodzący wojsk Sojuszu w Europie gen. Alexus Grynkewich. Wówczas, zgodnie z sojuszniczymi planami obrony, w Polsce mogłoby się pojawić nawet 300 tys. żołnierzy państw NATO, by odstraszyć i w razie czego odeprzeć agresorów. To jednak scenariusz idealny, zakładający, że zgoda polityczna będzie murowana, wojskowy mechanizm art. 5 traktatu waszyngtońskiego zadziała jak w zegarku, a NATO będzie mieć wszystkie siły przewidziane w planach. Im mniej ich będzie, tym większa odpowiedzialność za obronę własnego terytorium spadnie na Wojsko Polskie.
Ile Nawrocki ma dywizji
Plany wzmocnienia i przygotowania, być może właśnie na taką wojnę, obejmujące zakupy sprzętu, rekrutację, tworzenie nowych i wzmacnianie istniejących jednostek, rozpisane są jednak do 2035 r., a nawet 2039. W języku politycznym symbolizuje to deklaracja wystawienia „najsilniejszej armii w Europie”, liczącej przynajmniej 300 tys. żołnierzy, w sześciu dywizjach wojsk lądowych i wielu innych formacjach lotnictwa, marynarki wojennej, sił specjalnych, cybernetycznych i Wojsk Obrony Terytorialnej, których cztery brygady na wschodzie mają zostać przekształcone w Komponent Obrony Pogranicza. W tych planach stałą i dużą armię ma uzupełniać licząca nawet milion osób rezerwa, przeszkolona i wyposażona tak jak zawodowcy.