Karol, który chce zostać Donaldem
Karol, który chce być Donaldem. Zauroczeni Nawrockim mogą się jeszcze rozczarować tą podróbką
Jego dynamiczne wejście w prezydenturę zrobiło spore wrażenie na całej klasie politycznej, co niewątpliwie dodaje mu teraz animuszu. I chyba naprawdę polubił swoją rolę, gdyż odgrywa ją z niesłabnącym zapałem. Jeszcze wyraźniej daje się wyczuć w Karolu Nawrockim rosnące pokłady miłości własnej, kiedy sam o sobie mówi „prezydent Rzeczypospolitej”. Pewnych zdolności istotnie nie sposób mu zresztą odmówić. W publicznych wystąpieniach jest coraz bardziej sugestywny. Owszem, deficyty kulturowe co jakiś czas wciąż się jeszcze ujawniają w dosyć elementarnych błędach językowych, które człowiekowi z doktoratem nie powinny się zdarzać. Przebieg ubiegłotygodniowej Rady Gabinetowej miał również kolejny raz potwierdzić, że głowa państwa nie jest wymagającym partnerem do merytorycznych dyskusji o państwie i gospodarce. Ale uwiedzeni ogólną krzepą Nawrockiego nie zwracają uwagi na takie drobiazgi.
Pierwszy miesiąc „ludowej” prezydentury był jednak ledwie wizerunkowym badaniem gruntu przed właściwym starciem. Opinia publiczna chętnie kupiła jego wizerunek politycznego predatora, który będzie teraz metodycznie i aż do skutku obijał rząd Tuska.
Czytaj też: Wszystkie fronty Tuska. W PiS czują krew
Naśladowca Trumpa
Nie bez przyczyny komentatorzy wskazują na inspirację Donaldem Trumpem, a można wręcz mówić o naśladownictwie. Niekiedy karykaturalnym, jak w przypadku garderoby, czyli granatowych garniturów i czerwonych krawatów, ale też podobnie władczych gestów, zawadiackich deklaracji, lekceważących uwag pod adresem politycznych rywali. Chociaż Amerykanin bywa mimo wszystko dosadniejszy, bardziej obcesowy.