Drony nad Polską
Drony nad Polską. Raport z hybrydowej wojny: najważniejsze, by tego kryzysu nie zmarnować
To miała być rutynowa, choć i tak bezsenna noc dla polskiego i sojuszniczego systemu obrony powietrznej. Kolejny zmasowany atak Rosji na Ukrainę z użyciem kilkuset dronów był jak zawsze czujnie obserwowany, bo w każdej chwili mógł przynieść rykoszety. Od początku wojny było ich kilka, a coraz częściej zdarzały się w ostatnich tygodniach. Ale późnym wieczorem 9 września okazało się, że nadchodząca noc będzie szczególna i przejdzie do historii.
Kiedy nie kilka, a kilkanaście naraz bezzałogowych obiektów latających (dziś wiemy, że mogło ich być ponad 20) przekroczyło polską granicę wschodnią, stało się jasne, że zarówno to zdarzenie, jak i reakcja nie będą takie jak wcześniej. Statystycznie rzecz biorąc, było to największe pogwałcenie przestrzeni powietrznej NATO przez Rosję od czasu istnienia Sojuszu. Gdyby coś takiego zdarzyło się w najbardziej napiętych czasach zimnej wojny, mogłoby wywołać trzecią wojnę światową.
Ale choć od lutego 2022 r. bardzo wiele się zmieniło w relacjach NATO–Rosja, jedno na razie się nie zmieniło – zachodni sojusz obronny nie chce wojny z Rosją. Dlatego przekroczenia granicy kraju członkowskiego przez drony używane na co dzień w wojnie z Ukrainą NATO za akt wojny nie uznało. „Zaatakowana” Polska też nie, bo poprosiła sojuszników o pomoc w lepszej odpowiedzi na zagrożenie, a nie o obronę w reakcji na napaść.
Ze szwedzkiego second-handu
Reakcja wojskowa od początku była sojusznicza i powtarzała scenariusz znany z poprzednich takich incydentów. Po nadejściu sygnałów, że nad Ukrainą znowu „się dzieje”, zostały włączone naziemne radary (w tym stojącej pod Rzeszowem niemieckiej baterii Patriot), a w powietrze został wysłany samolot wczesnego ostrzegania AWACS. W dyżurze na wschodniej flance była akurat odrzutowa maszyna włoska Gulfstream, stacjonująca w estońskiej bazie.