Stan wojny bez wojny
Leżymy na łopatkach? Atak dronów to kolejna faza konfliktu wymierzona w nas. W sieci polegliśmy
ZBIGNIEW BOREK: – Ostatni atak dronów zaczął się na polskim niebie czy w internecie?
MICHAŁ FEDOROWICZ: – Wcześniej, bo podczas szczytu Trump–Putin na Alasce, dlatego Rosjanie wrócili do międzynarodowego obiegu politycznego. W internecie zyskali potencjał narracyjny, rozwinęli zatem ataki w dwóch głównych kierunkach, żeby rozpowszechnić przekonanie, że Ukraińcy utrudniają osiągnięcie pokoju, Polska jako antyrosyjska forpoczta jest zaś militarnie słaba i nie potrafi się nawet sensownie uzbroić. Gdy nocą z 9 na 10 września drony leciały w kierunku Polski, grunt był już gotowy.
Grunt?
Skrypty narracyjne rozpowszechniane przez „gniazdowych”, którzy nadają w social mediach ton informacyjny i rytm. Skrypty to gotowce, wystarczy kopiować, udostępniać. Tak było w przypadku wygenerowanego przez AI zdjęcia unijnych liderów pokornie czekających na spotkanie z Trumpem. Macron miał cztery nogi, ale infosfera prawicowych populistów w Polsce i tak gorliwie to zdjęcie rozpowszechniła.
Gdy drony leciały nad Polskę, jako pierwsze dostrzegły to konta ukraińskie albo wyglądające na ukraińskie. To wzmocniło narrację, że same drony też są ukraińskie i Ukraina chce wciągnąć Polskę do wojny. Każdy, kto zechciał, z tych skryptów korzystał, zalały internet. W efekcie najwięcej (38 proc.) spośród 200 tys. analizowanych przez nas komentarzy wskazywało, że drony mogły być ukraińską prowokacją. Rosję jako winną ataków wskazywano dopiero na drugim miejscu (34 proc.), część internautów obwiniała też polski rząd, media, NATO i Zachód. Atak dronów na Polskę przebiegał więc symultanicznie w przestrzeni realnej i wirtualnej. O ile militarnie i politycznie się z nim uporaliśmy, o tyle w sferze informacji polegliśmy.