Co spadło na dom w Wyrykach? Im bardziej agresywna będzie Rosja, tym więcej może być takich zdarzeń
Tydzień temu na Polskę spadła bezprecedensowa fala rosyjskich dronów, a polskie lotnictwo wojskowe zostało zmuszone do bezprecedensowego działania – użycia uzbrojenia przeciwko wrogim celom powietrznym w „bitwie”, która nie oznaczała początku wojny i toczyła się w czasie pokoju. Niestety, w tej gorącej nocy z wtorku na środę wydarzyła się też bezprecedensowa szkoda, bo „coś” spadło na czyjś dom, 15 km od granicy z Białorusią, blisko „trójstyku” z Ukrainą.
W pierwszych godzinach po rosyjskim ataku dronowym nie było jasności, co to było, ale z miejsca zaczęły narastać wątpliwości, czy skierowane na Polskę drony Gerbera, zbudowane w większości z materiałów takich jak sklejka, plastik i styropian, mogłyby zrobić dziurę w dachu. Jakąś opcją było to, że to „coś” było solidniej zbudowanym shahedem, który albo nie był uzbrojony, albo nie wybuchł. Ale szybko spekulacje przerodziły się w podejrzenia, a gdy lubelska prokuratura przyznała w poniedziałek, że nie ma pewności, co spowodowało dziurę w dachu, puściły hamulce ostrożności.
Jako pierwsza napisała we wtorek „Rzeczpospolita”, że wedle jej źródeł w wojsku na dom spadła polska rakieta powietrze-powietrze AIM-120 AMRAAM, odpalona z myśliwca F-16. Pocisk (wart ok. 1 mln dol.) miał mieć awarię systemu sterowania. Ale inny system, rozbrajający jego głowicę, zadziałał prawidłowo, dlatego nie było wybuchu. Zbudowana z metalu rakieta zrobiła więc dziurę w dachu i wpadła do pokoju na piętrze. W pomieszczeniu na szczęście nikogo nie było, gdyby doszło do wybuchu, skutki zdarzenia mogłyby być tragiczne.
Czytaj także: