Rzeszów: hub, „miasto przyfrontowe”. Jak się tu żyje? Paniki nie czuć, ale ludzie zrobili się nerwowi
Kiedyś Rzeszów nazywano bramą do Bieszczad, dziś ma etykietę miasta frontowego. Choć do linii frontu całkiem stąd daleko, 600–800 km. Znacznie bliżej do granicy z Ukrainą. O etykiecie zdecydowało i to, że przez Rzeszów od początku wojny wędruje niemal cała pomoc dla Kijowa, wojskowa i humanitarna. W drugą stronę transportowani są tędy, do zachodnioeuropejskich szpitali, ranni i inwalidzi.
Lotnisko w Jasionce jest od pierwszego dnia napaści Rosji na Ukrainę największym – jak się chętnie mówi – hubem pomocowym. Droga do Kijowa wiedzie tędy obowiązkowo: koleją i przez port.
Amerykanie spakowali manatki
Miasto zasłynęło dzięki żołnierzom brytyjskim i amerykańskim z 82. Dywizji Powietrzno Desantowej, pielgrzymkom polityków najwyższej rangi podróżującym do Kijowa i wizycie, a nawet dwóch, Joe Bidena. Wreszcie: broniącej lotniska baterii Patriotów. Amerykanie i Patrioty, które pojawiły się tuż przed wybuchem wojny 4 lutego 2022 r. w ramach wzmocnienia wschodniej rubieży NATO, przyciągały obserwatorów z aparatami i teleobiektywami. Szybko powstały wysokie ekrany, by ukrócić ten fotograficzny proceder.
Dziś już z drogi szybkiego ruchu S19 niczego nie da się dojrzeć. A i świadomość wzrosła, do ludzi dotarło, że wojna jest naprawdę blisko: nie tylko ta gorąca, ale także hybrydowa i propagandowa. Zbiegło się to jakoś z zatrzymaniem rosyjskich szpiegów, którzy też się zajmowali fotografowaniem. A wiadomość, że zamachu na życie Zełenskiego chciano dokonać w Jasionce, odebrano jako poruszającą: tu zawsze było bezpiecznie, czyżby miało się to zmienić?