Doprawdy, chciałbym pisać o czymś innym, weselszym i ciekawszym, ale przemówienie Donalda Trumpa w ONZ, w którym nazwał globalne ocieplenie „oszustwem”, zmusza mnie do podjęcia tego tematu. Kłamstwo często wygrywa z prawdą właśnie dlatego, że kłamcy w kółko powtarzają swoje brednie, a ludziom prawdomównym wydaje się, że wystarczy raz powiedzieć, jak jest, a potem już przejść do innych tematów.
Zacznijmy więc od podstawowych faktów. Rok 2024 był najcieplejszy w historii pomiarów – pobił rekord ustanowiony przez rok 2023. Średnie temperatury powierzchni Ziemi są wyższe od tych z czasów mojego dzieciństwa o ok. 1,5 st. C. Że planeta się ociepla od kilkudziesięciu lat, to trywialna obserwacja – temu nie zaprzeczą chyba nawet sympatycy Trumpa czy Nawrockiego (bo to już byłby spór z termometrem).
Czasami w prawicowych mediach słychać, że przecież ostatnio klimat się ochładza. Aluzyjnie nawiązywał do tego Trump. Bywają oczywiście chwilowe ochłodzenia (np. luty 2025 r. był nieznacznie chłodniejszy od lutego 2024 r.), ale to tak jak ze zwykłym kalendarzem. Wrzesień jest chłodniejszy od sierpnia, a październik będzie chłodniejszy od września, co nie wyklucza, że dany piątek może być cieplejszy od czwartku.
Tutaj osoba zaprzeczająca twierdzeniom współczesnej nauki (czyli tzw. denalista) zazwyczaj twierdzi, że nie ma dowodu, że te zmiany spowodowała działalność człowieka: „Przecież klimat zawsze się zmieniał!”. To prawda, ale z dwoma zastrzeżeniami. Po pierwsze, nigdy się nie zmieniał tak szybko. Naturalne zmiany nigdy w historii Ziemi nie postępowały w tempie choćby zbliżonym do obecnego.
Ostatnia – a więc najdokładniej poznana – zmiana temperatury to koniec epoki lodowcowej. Popkultura przyzwyczaiła nas do wyobrażania jej sobie jako gwałtownego procesu: oto wiewiór z serii kreskówek „Epoka lodowcowa” w swoim wiecznym pościgu za orzechem walnął w niego za mocno i od tego popękały góry lodowe, zmuszając bohaterów do ucieczki.