Hołownia chce do ONZ. Kompetencji nie ma, szanse raczej zerowe. To o co chodzi?
Ten pomysł na wszystkich poziomach analitycznych brzmi i wygląda tak absurdalnie, że nawet przy najszczerszych chęciach trudno traktować go poważnie. Szymon Hołownia ogłosił w ubiegłym tygodniu, że wycofuje się z polityki i zamierza starać się o stanowisko Wysokiego Komisarza ONZ ds. Uchodźców. Warstwę interpretacyjną tego ruchu, związaną z krajową sceną polityczną, można na chwilę odłożyć, bo została już opisana. Hołownia miał budować projekt z horyzontem czasowym trzech dekad, dezerteruje po zaledwie pięciu latach. Zawarta w nazwie ruchu data 2050 r. brzmi teraz jak nieśmieszny żart. Nie mówiąc już o absurdalnym komunikacie do działaczy własnego ugrupowania – powiedział im, niemal wprost, że zostawia ich w „politycznym szambie”. Szambie, dodajmy, do którego absolutnie się nie dokładał, a które wyprało go z idei, nadziei i ochoty na walkę o zmianę.
Skutki mogą być bardzo znaczące zarówno dla matematyki koalicyjnej, jak i opozycyjnej. Jednocześnie trudno uwierzyć, że chodzi tu o coś innego niż jakąś formę parasola dla samego Hołowni – i to tu, na miejscu, a nie w Genewie czy Nairobi, dokąd według planów może zostać przeniesiona duża liczba instytucji ONZ. Głównie dlatego, że Hołownia ma niemal zerowe szanse na to stanowisko. A kwalifikacje do realizowania misji Wysokiego Komisarza – jeszcze mniejsze.
Czytaj też: Farewell, panie Szymonie. Hołownia znika z polityki, następna będzie jego partia. Co z rządem?
Hołownia: droga do ONZ
Hołownia ma za sobą dwa lata na stanowisku marszałka Sejmu i pięć lat czynnego zaangażowania w politykę.