Rząd zajmuje się projektem ustawy o likwidacji Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Zgodnie z planem instytucja miałaby zakończyć działalność 1 maja przyszłego roku, a jej kompetencje przejęłyby Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Krajowa Administracja Skarbowa i policja. Tak się jednak nie stanie. Szanse na to, że Karol Nawrocki podpisze ustawę, są zerowe, a medialny rozgłos wokół projektu może tylko wzmocnić opozycję.
Nawrocki tego nie podpisze
To już drugie podejście rządu do likwidacji CBA. Poprzedni projekt, przygotowany rok temu, miał trafić na biurko Andrzeja Dudy, lecz prezydent od początku dawał do zrozumienia, że ustawy nie poprze. Nie po to dwukrotnie ułaskawiał Mariusza Kamińskiego i jego zastępcę, nie po to udzielał im politycznego azylu, by teraz wspólnie z Tuskiem demontować instytucję, którą sam umacniał. Trudno przypuszczać, by Nawrocki postąpił inaczej.
I trudno też pojąć, dlaczego rząd forsuje projekt, który z góry skazany jest na odrzucenie. Owszem, argument, że „nie warto czegoś robić, bo prezydent zawetuje”, jest pułapką prowadzącą do bezczynności. Ale są bitwy, w których nie sposób nic wygrać, i to jest jedna z nich.
Po pierwsze, nie jesteśmy już w pierwszych miesiącach 2024 r., kiedy sama zapowiedź likwidacji CBA mogła jeszcze wzbudzić emocje. Zbiorowa pamięć, rozmywana przez telefony i media społecznościowe, uległa przyspieszonej erozji. Dziś, zanim rząd w ogóle przypomni, dlaczego ten projekt jest istotny, większość wyborców zdąży zapomnieć, że CBA wciąż istnieje.
Po drugie, obecnie w Polsce likwidowanie czegokolwiek nie jest dobrym pomysłem. Niezależnie od sensu ekonomicznego obudzi się ten sam co zawsze sprzeciw i wróci opowieść o liberałach, którzy „chcą państwa z kartonu”, „likwidowali połączenia kolejowe”, „zwijali asfalt”, a teraz chcą jeszcze „zakończyć walkę z korupcją, żeby kraść spokojniej”.