Żeby tak się stało, musi ona mieć nie tylko prawo kierowania komisją, ale też prawo do swobodnego wyznaczania swojego przedstawiciela. Jeżeli o tym, jacy posłowie opozycyjnej mniejszości mogą wejść w skład tej komisji, mieliby decydować liderzy rządzącej większości, wiarygodność, a także skuteczność parlamentarnej kontroli nad tajnymi służbami stanęłyby pod znakiem zapytania.
Antoni Macierewicz jest jednak postacią szczególną. Jak sam przypomina, dwa razy był zwierzchnikiem służb. W obu przypadkach było to przyczyną skandali oraz nadużyć. Także jako poseł poprzednich kadencji robił z dostępu do tajemnic użytek polityczny. Pomysł powołania go do tej komisji jest więc jak pomysł powołania Andrzeja Pęczaka do komisji etyki poselskiej albo jak postawienie Rywina na czele urzędu antykorupcyjnego.
PO ma rację mówiąc, że kandydatura Macierewicza jest prowokacją, której ulec nie wolno. Dostęp do speckomisji powinni mieć wyłącznie ludzie znajdujący się poza podejrzeniami.
Ta zasada dotyczy jednak zarówno opozycji, jak i koalicji. O tym PO najwyraźniej zapomniało, wysuwając Konstantego Miodowicza zamieszanego w sprawę Jaruckiej.
Miodowicz to nie jest Macierewicz. Nic nie wskazuje, że za sprawę Jaruckiej stanie przed sądem,- jak Macierewicz prawdo-podobnie stanie za działalność w MON i Komisji Weryfikacyjnej. Cień sprawy Jaruckiej jest jednak tak mocny, że powinien zniechęcić PO do kandydatury posła Miodowicza. Standardy tej komi-sji muszą być najwyższe dla wszystkich. A już szczególnie dla przedstawicieli partii rządzącej.