Prezydent stawiając ogólnie słuszną tezę, że „dopóki obywatel nie będzie informowany prawdziwie, to w ogóle demokracja jest żartem”, poparł ją wątpliwym przykładem. Uznał bowiem, że to na skutek fałszywej informacji, pochodzącej z mediów, PiS przegrało wybory. Ten fałsz miał polegać na braku doniesień o sukcesach gospodarczych pisowskiego rządu, no i pozbawieni tej wiedzy Polacy zagłosowali na PO. Trudno zaprzeczyć, PiS nie miało dobrej prasy, ale to jednak nie z niewiedzy o sukcesach PiS, ale z wiedzy o jego błędach wziął się sukces partii Donalda Tuska. Te błędy zostały dokładnie opisane, więc nie będę do nich wracał, porozmawiajmy o problemach mediów i demokracji.
Żakowski trafnie zauważa, że czwarta władza jest problemem nie tylko w Polsce. Ja bym poszedł dalej: nie tylko w Polsce i nie tylko od dziś. Wolnej prasie, od kiedy istnieje, towarzyszą obawy o wpływ, jaki jej ekscesy wywierają na czytające społeczeństwo. A nawet więcej. Od kiedy za jeden z najważniejszych atrybutów wolności jednostki uznano swobodę wypowiedzi, zawsze pojawia się też troska o odpowiedzialne korzystanie z tej wolności. Już amerykańscy ojcowie założyciele obawiali się złych skutków nadużywania wolności słowa: obelżywego języka, fałszywych oskarżeń i nieprawdziwych informacji wypełniających ówczesne gazety. Nawet Jefferson, znany z tego, że wolał kraj, w którym są gazety, a nie ma rządu, od kraju, w którym jest rząd, a nie ma gazet, skarżył się, że gazety sprawiają, iż ludzie są gorzej poinformowani. Według słów Jeffersona, niepoinformowany jest lepszy od źle poinformowanego. „Taki, który nie wie nic – pisał Jefferson – jest bliższy prawdy od takiego, który ma głowę wypełnioną głupstwami i fałszerstwami”.
Jest też mnóstwo świadectw niezadowolenia z roli, jaką wypełniały media w czasach całkiem bliskich.