Katarzyna Janowska: – Czy jako szef resortu kultury nie czuje się pan politycznie zmarginalizowany?
Bogdan Zdrojewski: – Zdecydowanie nie. Kultura zawsze była mi bliska prywatnie i zawodowo. Z wykształcenia jestem właśnie kulturoznawcą i filozofem. Byłem też fotografem, uczyłem, jak robić zdjęcia, szefowałem domowi kultury... Nie tylko artyści boją się zaszufladkowania, a ja w pewnym momencie swojej kariery politycznej zauważyłem, że jestem włączany w projekty albo związane z kulturą, albo z działaniem samorządów. Z tego też powodu postanowiłem dokonać zwrotu i zostałem szefem komisji obrony narodowej. I teraz mogę powiedzieć przewrotnie, że uzyskanie wysokiego stopnia kompetencji w zakresie obrony narodowej pozwoliło mi wrócić do korzeni i zostać ministrem kultury.
Ciekawa droga. Ale nie da się ukryć, że to nie o fotel ministra kultury zabiegają polityczni gracze. Wniosek jest prosty: znaczenie tego ministerstwa jest niewielkie.
Znaczenie tego ministerstwa jest ogromne, ale ma pani rację, niesłusznie stara się je marginalizować.
Czy drugorzędność resortu kultury bierze się z tego, że ministerstwo ma mało pieniędzy, a kultura w Polsce traktowana jest drugorzędnie, a może i trzeciąrzędnie?
Jeżeli o randze ministerstwa miałby decydować budżet, jakim dysponuje, to resort obrony narodowej jest od Ministerstwa Kultury ważniejszy cztery i pół razy. Całe szkolnictwo artystyczne ma budżet niewiele większy niż np. Uniwersytet Łódzki. Ale i tak ministerstwo dysponuje dziś większymi niż kiedykolwiek środkami. To jest efekt boomu gospodarczego. Taka sytuacja może się szybko nie powtórzyć. Dlatego martwi mnie, że większość pieniędzy jest przejadana, a nie mądrze, długofalowo inwestowana.