Tej jesieni Lech Kaczyński przy każdej okazji wywoływał lub prowokował turbulencje polityczne. I nie zamierza na dotychczasowym dorobku poprzestać. Od dawna zapowiadał wetowanie ustaw, które nie będą zgodne z jego wizją stosunków społecznych i gospodarczych w Polsce. Ostrzegł też, prawie natychmiast po przegranych przez PiS wyborach i powierzeniu Donaldowi Tuskowi misji tworzenia rządu, że będzie „wetował wszystko”. Wszystkiego oczywiście nie odrzucił, a nawet przytaczał statystyki, jak wiele ustaw podpisuje, ale to co ważne, i owszem, wetuje. Ostatnio z szybkością przypominającą serie z kałasznikowa. Od 24 do 29 listopada odmówił podpisania ośmiu ustaw, z czego aż czterech jednego dnia, 27 listopada, kiedy to obalił całą rządową reformę służby zdrowia. Wetując bowiem trzy ustawy z tego pakietu, uniemożliwił wejście w życie siedmiu, w tym także tej o prawach pacjentów, gdyż wszystkie są ze sobą powiązane. Kierował też wnioski do Trybunału Konstytucyjnego.
Prezydent najwyraźniej chce prowadzić wedle swoich mocno anachronicznych wyobrażeń już nie tylko politykę zagraniczną, ale także wewnętrzną, w tym gospodarczą. Przy czym jego polityczne zaplecze jest całkiem spore. Ma za sobą związki zawodowe, których interesy trzeba naruszyć, jeżeli serio myśli się o niezbędnych reformach. Ma po swojej stronie coraz bardziej jednolite (po kolejnych dymisjach) i oddane sobie kierownictwo NBP. Ma PiS, partię zwartą i nieprzejednaną wobec układu rządzącego, która w perspektywie kryzysu gospodarczego dostrzegła istotną możliwość powrotu do władzy i z zasady „im gorzej, tym lepiej” uczyniła już otwarcie motto swojej działalności. Ma publiczne media, przeżywające okres wewnętrznych, nieczytelnych porachunków, sugerujących wszakże utwardzenie władzy PiS w tej sferze.