Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kraj

Prezydent: cynik czy ślepiec

Lech Kaczyński nie chce prokuratury generalnej

Rozdzielenie funkcji ministra sprawiedliwości i Prokuratora Generalnego: Stała się rzecz niesłychana. Oto rząd chce oddać niebezpieczne narzędzie władzy, a prezydent ostro się temu sprzeciwia.

Liczne przykłady dowiodły, że łączenie w jednym ręku pochodzącego z partyjnej nominacji stanowiska szefa resortu z wymagającym niezależności stanowiskiem szefa prokuratury prowadzi do patologii w postaci politycznej dyspozycyjności prokuratorów. Pozwala rządzącej akurat ekipie wywierać naciski na prokuratorów prowadzących interesujące ją postępowania i szykanować niepokornych. Skutkiem - prócz zniszczenia wizerunku zawodu prokuratora - jest manipulowanie śledztwami, tuszowanie jednych spraw i nagłaśnianie innych, a wreszcie naruszanie podstawowych praw obywatelskich - m.in. do bezpieczeństwa, wolności i dobrego imienia.

Podczas kolejnych kampanii wyborczych kolejne ugrupowania zapewniały, że aby uniemożliwić takie nadużycia, dokonają rewolucji w statusie prokuratury. Lecz kiedy tylko obejmowały władzę, zapominały o obietnicy. Kalkulowały, że taki instrument wpływania na wymiar sprawiedliwości może się jednak przydać i im.

Zdecydował się na to dopiero gabinet Donalda Tuska (wprawdzie ze sporą zwłoką, ale jednak). Napotkał jednak na prezydenckie „nie". Lech Kaczyński stwierdził w niedzielę, że „jest to jedna z najgorszych ustaw ostatnich dwóch lat". Sugerował, że niepodlegająca rządowi prokuratura może przerodzić się w kolejną wszechwładną korporację i zacząć odgrywać polityczną rolę. Straszył, że bez ministerialnej kontroli prokuratorzy mogliby wszczynać postępowania i stawiać zarzuty niewygodnym osobom, a potem długo nie wnosić aktów oskarżenia - co stawiałoby je w trudnej sytuacji.

Rzecz w tym, że upolitycznianie prokuratury stało się faktem - i narastało - właśnie wtedy, gdy podlegała ministrowi sprawiedliwości. A wspomnianą przez prezydenta metodę stawiania zarzutów bez pokrycia dowodowego oraz wsadzania ludzi do tzw.

Reklama