Państwo jest w głębokim kryzysie, interesy narodowe są zagrożone, już jest właściwie po Tusku. Trzeba teraz ratować, co się da, i powołać komisję do zbadania, na dobrą sprawę, wszystkiego. A najlepiej skłonić rząd do dymisji i przeprowadzić przyspieszone wybory, których domaga się rosnąca z godziny na godzinę liczba obywateli – to postulaty wychodzące od PiS i zaprzyjaźnionych z tą partią mediów. Ale nawet te niespecjalnie zaprzyjaźnione, zwłaszcza stacje telewizyjne, też podchwyciły ten dekadencki klimat końca epoki, kiedy już – cytując klasyka Kononowicza – nie będzie niczego.
Do polskiej polityki na pierwszą linię wracają echa IV RP: nieumiarkowanie, przeskalowanie, histeria, suma wszystkich strachów. I odautorskie komentarze telewizyjnych dziennikarzy, którzy prześcigają się w dramatycznych puentach, ze słynnym już „Gdzie jest premier?” na czele. Publicystka prawicowa uprzejmie odpowiada, cytując tytuł czeskiego serialu dla dzieci sprzed lat: „Nikto nie je doma”. Padają znane z niedalekiej przeszłości słowa: hańba, podłość, kompromitacja, porażająca wiedza, kłamstwo, zamach stanu, bezprawne działania, w kręgu podejrzeń (premier w pierwszym kręgu podejrzeń), zamiatanie pod dywan, stan wyższej konieczności, megaskandal itp. Ktoś „pojawia się w stenogramach”, „jest zamieszany” w sprawę „wagi ciężkiej” gdzie „mogło dojść” do „nieprawidłowości” na „niespotykaną skalę”. Czy to język kodeksu karnego? Nie, to słownik IV RP.
Czwarta RP wraca jako farsa, a recydywa języka tamtej formacji pokazuje, jakie to było w sumie ubogie, płytkie, choć groźne zjawisko.