Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kultura

Człowiek z filtrem

Rozmowa z Andrzejem Fidykiem

Grzegorz Press / Polityka
O niejednoznacznej rzeczywistości, dobrodziejstwie żelaznej logiki i pożytku z moralności

Ewa Winnicka: – Podobno jest pan już profesorem sztuki filmowej?

Andrzej Fidyk: – Dostałem niedawno list od prezydenta, w którym informuje, że zostałem mianowany profesorem. Nie skończyłem nigdy szkoły filmowej, zrobiłem dyplom na Wydziale Handlu Zagranicznego SGPiS (dziś SGH). Od lat wykładam na Wydziale Radia i Telewizji Uniwersytetu Śląskiego. Ucieszyłem się z nominacji, zorganizowałem nawet okolicznościową imprezę, na którą przyszło m.in. sporo kolegów z moich studiów.

Byli zdziwieni?

To były świetne studia, było nas na roku 160 i byliśmy dość ambitni. Myślę, że to, czego się tam nauczyliśmy, ukształtowało nas w sposób decydujący o przyszłym życiu. Ale gdyby wtedy zrobić sondę, kto dojdzie do profesury, myślę, że zająłbym jedno z ostatnich miejsc. Żyłem wówczas na totalnym luzie.

A co pan robił?

Przychodziłem do szkoły o 9.00, do 10.00 zbierałem chętnych z wydziału, a potem szliśmy na Pole Mokotowskie do baru Bolek na piwo Warka. Jeździliśmy też do Anina pod Warszawą, gdzie rodzice kolegi mieli dom jednorodzinny. Tam organizowaliśmy sobie wielodniowe prywatki. Przerywaliśmy je w czasie sesji, które były jednak wyczerpujące i trudne.

W pana czasach, kiedy nie znano jeszcze wyścigu szczurów, był to chyba dość standardowy sposób spędzania czasu na studiach, prawda? Co więc szczególnego było w samej uczelni?

Mój rocznik na wydziale handlu zagranicznego był pierwszym rokiem, który wznowiono po zamknięciu tego wydziału w 1968 r. Była duża konkurencja, bardzo trudno było się dostać.

Polityka 51.2009 (2736) z dnia 19.12.2009; Kultura; s. 84
Oryginalny tytuł tekstu: "Człowiek z filtrem"
Reklama