Obyło się bez niespodzianek. Elitarne grono wiekowych dziennikarzy przyznające Złote Globy (mniej więcej 80 zaprzyjaźnionych z Hollywood osób) kieruje się zwyczajowo dość konserwatywnym gustem i tegoroczny werdykt taki właśnie jest. Mało odważny, zachowawczy, nagradzający ulubieńców masowej wyobraźni, wielkie gwiazdy, a nie coś niekonwencjonalnego, idącego pod prąd.
Zwycięstwo „Avatara” w kategorii najlepszego filmu i reżyserii to sygnał odwrotu od kina zaangażowanego społecznie w kierunku eskapistycznej rozrywki, którą Amerykanie zawsze cenili najbardziej i trzeba przyznać, że wykonywanej zwykle po mistrzowsku. Widowisko science-fiction Jamesa Camerona łączące sprawdzone schematy fabularne „Matrixa”, pacyfistycznych antywesternów w rodzaju „Tańczącego z wilkami” z najnowszymi zdobyczami technologicznymi jest kapitalnym przykładem kina ponadpokoleniowego, zadawalającego wszystkich.
Dzieci otrzymały swoją bajkę, młodzież zachłystuje się wizją utopii, rodzice czują się pokrzepieni postępowym morałem (skończmy te wojny!) a badacze popkultury zastanawiają się co znaczy anty-antropocentryczna wizja świata, w której miejsce człowieka w łańcuchu ewolucji zajmą niebieskoskóre, obdarzone duszą małpy. Producenci i dystrybutorzy też zacierają ręce, bo to dobry prognostyk przed Oscarami i kolejna reklama pozwalająca zarobić jeszcze więcej milionów (rekord „Titanica” został właśnie pobity).
Nagrody dla Meryl Streep (25 razy nominowana, 7 Złotych Globów na koncie), Sandry Bullock, przebojowej komedii „Kac Vegas” potwierdzają tendencję, że znani i lubiani, jeśli jeszcze w dodatku przynoszą zyski dla pogrążonego w kryzysie biznesu zasługują na wyróżnienie, mimo że do ich pracy można mieć zastrzeżenia natury artystycznej.