Gorszycielka
Irena Krzywicka: gorszycielka, moralistka, siłaczka. Takiej jej nie znaliśmy
Międzywojenna publicystka i pisarka jest dziś znowu modna, zwłaszcza w środowiskach feministycznych. Po trzydziestu latach milczenia w 1992 r., dwa lata przed śmiercią, ukazał się jej tom wspomnień „Wyznania gorszycielki”. Dziś nie sposób go znaleźć w bibliotece. Potem z roku na rok o Krzywickiej pisało się coraz więcej, ukazała się jej obszerna i ciekawa biografia „Długie życie gorszycielki” Agaty Tuszyńskiej, wyszła też przedwojenna publicystyka „Kontrola współczesności”, debiut powieściowy „Pierwsza krew”. A teraz ukazał się zbiór literackich portretów „Wielcy i niewielcy” (Wydawnictwo Nisza), w którym opisuje m.in. Witkacego, Boya, Korczaka, pisarzy francuskich, a nawet Georges’a Brassensa. Krzywicka fascynuje, a jednocześnie ciągle słyszy się głosy lekceważące: „to takie babskie pisanie”.
Skandalistka
Najpierw wywoływała zgorszenie. Kiedy w 1933 r. ukazała się „Pierwsza krew”, Paweł Hertz podobno żachnął się: „Tfu, ona ma krew na rękach”, inni zarzucali jej, że wymachuje majtkami jak sztandarem. W „Wiadomościach Literackich” poruszała tematy wtedy wstydliwe, takie jak menstruacja. Poza tym jako mężatka prowadzała się z Boyem-Żeleńskim, jak mówiono „zdobyła świat pod-boyem”. Świat, czyli przede wszystkim słynne pięterko Ziemiańskiej, gdzie bywali skamandryci. Ale i później, po wojnie, utarło się, że Krzywicka jako pisarka nie była zbyt ciekawa. Na lata przyczepiono jej łatkę skandalistki, która pisze tylko o seksie. „Wydaje mi się, że twórczość prozatorska matki jest trochę niedoceniona – mówił w biografii Tuszyńskiej Andrzej Krzywicki. – Może przyjdą czasy, w których to, co wydawało się słabością, nabierze innych znaczeń”.