Najłatwiej o definicję w kinie amerykańskim, gdzie „niezależny” znaczy niezwiązany z wielkimi studiami hollywoodzkimi. Independent cinema rozwijała się dynamicznie od początku lat 80., a każda z dekad tej trzydziestolatki przynosiła swoją rewolucję. W latach 80. pojawiło się pierwsze prawdziwe pokolenie niezależnych filmowców: Jim Jarmusch, John Sayles, chwilę później bracia Coen itd. W naturalny sposób zaczęli gromadzić się wokół powstałego chwilę wcześniej festiwalu w Sundance, zwanego jeszcze wtedy Utah/U.S. Film Festival. Ufundowany przez Roberta Redforda Sundance Institute miał być inkubatorem niezależnych, miał uczyć ich, jak kręcić.
W pierwszej połowie dekady festiwal kwitł, ale już pod koniec lat 80. sam Redford miał wątpliwości, czy dalsza działalność ma sens. Okazało się, że dobre filmy w amerykańskim kinie niezależnym to raczej wyjątek niż reguła. Do tego nawet branżowe hity zbierały widownię w najlepszym razie niszową. Kino niezależne czekało na przełom, który pozwoliłby mu wyjść z getta.
Wtedy przyszła druga rewolucja. Wytwórnia Miramax braci Harveya i Boba Weinsteinów postanowiła sprzedawać filmy niezależne tak jak filmy hollywoodzkie: reklamować je w telewizji i wprowadzać w dużej liczbie kopii do multipleksów. Dzięki tej metodzie na początku lat 90. „Seks, kłamstwa i kasety wideo” Stevena Soderbergha zebrał na świecie blisko 60 mln dol. przychodu – rzecz wcześniej nie do pomyślenia dla niskobudżetowego filmu spoza Hollywood. Chwilę później „Pulp Fiction” Tarantino zarobiło na świecie ponad 200 mln dol. Miramax na dobre zapoczątkował modę na amerykański independent film i ustanowił model, któremu szybko poddali się inni dystrybutorzy niezależni.
Wolność i marketing
Niezależni odnieśli sukces tak duży, że Hollywood postanowiło ich hurtem wykupić.