O nowej sytuacji literatury w dobie e-booków i iPadów rozmawiano dużo podczas zakończonych niedawno lipskich Targów Książki. Zaczęło się od apelu niemieckich pisarzy, z Günterem Grassem i Christą Wolf na czele, którzy zaprotestowali przeciwko przyznaniu nagrody literackiej 17-letniej Helenie Hegemann. Nad jej bestsellerem, „Axolotl Roadkill” (tyle co „Rozjeżdżanie płazów na drodze”), krytyka piała z zachwytu. Wielki talent, niemiecki Kerouac.
Piekło niekochanych, krzyk rozpaczy, narkotyki, nocne kluby, seks – i wszystko opisane precyzyjnym, soczystym językiem. Tymczasem internauci zaczęli szperać i znaleźli – około 10 proc. powieści zostało żywcem ściągnięte od blogersów. Gdy felietoniści zaczęli się oburzać, autorka łatwo ich uspokoiła, wskazując na wyznanie swej bohaterki, że inspiracje czerpie, skąd się tylko da. A więc to nie twoje? Nie, z Internetu...
Internetowa wspólna własność duchowa
Zatem plagiat czy literatura ery elektronicznej, w której własność duchowa jest wspólna? Kradzież czy kolaż tworzony na zasadzie kopiuj – wklej? Po dramatycznym apelu koryfeuszy literatury w ostatnim momencie zmieniono decyzję. Laureatem lipskiej nagrody został Georg Klein, rocznik 1958, autor bardziej potulnej „Powieści o naszym dzieciństwie”.
Czy jednak dinozaurom naprawdę udało się rozkruszyć śmiertelny meteoryt? Blogersi nie widzieli sprawy. Wprawdzie za ściąganie wylatuje się z egzaminu – pisano – ale „w naszym otoczeniu społecznym 17-latka musi odpisywać, ponieważ jeszcze niczego nie przeżyła”. A całą aferę wywołały wydawnictwa i media, bo było im głupio, że nastolatka dała sobie z nimi radę.