Mariola Wiktor: Zawsze lubiła pani poezję?
Jane Campion: W młodości jej nie znosiłam, raziła mnie sztucznością. Tak jak większość ludzi bałam się, że wiersze są dla mnie zbyt mądre, wyrafinowane, trudne. Tymczasem poezja nie odwołuje się do intelektu, ale do emocji i wrażliwości. W moim przekonaniu najlepszy odbiorca poezji to ktoś, kto potrafi całkowicie poddać się jej klimatowi, dźwiękom słów, rytmiczności mowy. Trzeba dać się zaczarować, by odnaleźć przyjemność z jej głośnego czytania. To z czasem przeradza się w nawyk, uzależnia, wciąga.
W pani filmach poezja wydaje się rodzajem schronienia przed światem. Dzięki poezji człowiek przetrwa najgorsze, nawet śmierć, chorobę i samotność.
Bo tak jest. W filmie „Anioł przy moim stole” poezja staje się nawet synonimem szczęścia. Bohaterka tej historii, inspirowanej autobiografią poetki Janet Frame, jest brzydka, pochodzi z ubogiej prowincji, nikt jej nie akceptuje, popada w chorobę psychiczną i przechodzi przez piekło barbarzyńskich metod leczenia. Dzięki poezji zapomina o cierpieniach, traumach przeszłości, odzyskuje siłę do życia.
W najnowszym pani filmie „Jaśniejsza od gwiazd” w świat poezji romantycznej (Anglia w I połowie XIX w.) wkracza także 18-letnia Fanny Brawne, która zakochuje się w starszym o kilka lat poecie Johnie Keatsie. To raczej mało filmowy temat. Skąd pomysł, by zrobić o tym film?
Wszystko zaczęło się od lektury książki biograficznej Andrew Mortona o Johnie Keatsie. Kiedy dotarłam do opisu pierwszego spotkania Fanny z Johnem, ogarnęło mnie wzruszenie.