Liliana Śnieg-Czaplewska: – Twierdzi pani, że czytelniczki pani książek poczuły się zdradzone, oglądając telewizyjny serial. Dlaczego?
Małgorzata Kalicińska: – Moja bohaterka to kobieta 45+, z niedoskonałościami, zaganiana, z problemami, zwolniona z pracy – bo się zestarzała. Realizatorzy, odmładzając na siłę bohaterkę, wsparli wredną modę na młodoholizm w Polsce, „paniom w wieku lat 45+ już dziękujemy!...”.
Wśród 5 mln widzów pierwszej serii „Rozlewiska” zapewne były kobiety w różnym wieku.
Według badań z 2008 r., znakomita większość oglądaczek seriali to panie 45+, a powyżej 60 następuje frekwencyjny skok, co zrozumiałe. Tymczasem Ważny Pan z TVP huczał: „Jak nie odmłodzimy bohaterów, nie obsadzimy w głównej roli Joasi Brodzik, to zapewniam panią, NIKT nie zechce tego oglądać!”.
Może jest tak, jak on mówi?
To nonszalancja i pogarda dla widzów. I niewiedza. Pokazałabym temu panu „Lepiej późno niż później”, „Co się wydarzyło w Madison County”, „Mamma mia”, „Smażone, zielone pomidory” czy „Stowarzyszenie wdów”. Filmy o życiu i perypetiach ludzi, olaboga!, po pięćdziesiątce. Wszyscy ze zmarszczkami, nadwagą i... wewnętrznym ciepłem, pragnieniem miłości.
Wróćmy do postaci głównej bohaterki.
Scenarzystki pierwszej części nie lubiły jej. Powinna mi się zapalić lampka, gdy jedna powiedziała: „Nie rozumiem, ma porządnego męża, co kasę do domu przynosi, nie awanturuje się, a ona puszcza się z jakimś głuchym? To kurwa”! Tak żałośnie okrojono książkę, że wyszła nieskładna wycinanka. Nikomu nie zależało na klimacie „Domu nad rozlewiskiem”.