Rękopis odkryty za granicą
„Rękopis znaleziony w Saragossie”. Kultowy film spodobał się za granicą
Nakręcony w 1964 r. film Wojciecha Jerzego Hasa (zm. w 2000 r.) przyjęto swego czasu z uznaniem, ale i chłodnym dystansem. Obraz nakręcony według powieści hr. Jana Potockiego z przełomu XVIII i XIX w. wydawał się przeładowany, plątanina wątków dezorientowała, niesamowicie długie ujęcia raziły sztucznością, a mętne przesłanie kpiło ze zdrowego rozsądku. Od strony widowiskowej był to majstersztyk. Nurtowało tylko pytanie, po co gomułkowskiej Polsce dzieło o perypetiach kapitana gwardii walońskiej, mającego w okresie wojen napoleońskich trudności z trafieniem do Madrytu? Jakaż to ukryta polityczna treść kryje się za tak wydumanym konceptem?
Beztroska zabawa w opowiadanie ukryte w opowiadaniu, co nazwano narracją szkatułkową, jakoś niespecjalnie przemawiała do wyobraźni widzów przyzwyczajonych do bardziej tradycyjnych form gatunkowych. Rychło więc o „Rękopisie” zapomniano – bez wdawania się w szczegółowe analizy z pogranicza kabalistyki, gnozy i wiedzy tajemnej. Jak na symboliczne dzieło o subiektywnym postrzeganiu czasu przystało, film Hasa funkcjonował w dwóch, a nawet trzech wymiarach (wersjach montażowych). Kompletną, trzygodzinną wyświetlano w Polsce. O pół godziny krótszą (152 min) we Francji. Do Stanów Zjednoczonych, prawdopodobnie na prośbę dystrybutora, trafiła wersja trwająca 125 min (stąd plotki o cenzorskich kłopotach Hasa niemające pokrycia w rzeczywistości). Ale i tak musiała ona robić spore wrażenie, skoro „Rękopis” zyskał tam – w przeciwieństwie do Polski – miano dzieła kultowego.
Uzależnieni od Hasa
Za Oceanem film rozpowszechniano w niszowych środowiskach intelektualno-artystycznych Zachodniego i Wschodniego Wybrzeża. Wyświetlano go w towarzystwie ówczesnych kampusowych przebojów, takich jak „Noc żywych trupów” George’a A. Romero czy „Głowa do wycierania” Davida Lyncha. W jednej z hipisowskich komun w San Francisco, gdzie w trakcie projekcji podawano poncz z LSD, obejrzał go gitarzysta Jerry Garcia, lider popularnej psychodeliczno-rockowej grupy Grateful Dead. Od tego momentu „Rękopis” stał się jego obsesją. Uparł się, by poznać 180-minutowy oryginał. Skontaktował się z Berkeley Pacific Film Archive i zlecił, by kupiono film bezpośrednio od agenta Hasa w Paryżu.
Garcia chciał jednego – by w dowolnej chwili, gdy tylko najdzie go ochota, mieć możność obejrzenia „Rękopisu” u siebie w domu, na prywatnym pokazie. Wszystkie koszty pokrywał z góry. – Reakcją Hasa był śmiech – opowiada Maria Kornatowska, wykładowczyni w łódzkiej szkole filmowej. – Jego zdaniem Garcia wykorzystywał film jako podkład pod swoje narkotyczne zwidy. Ze względu na labiryntową strukturę i zapętloną narrację świetnie się do tego nadawał.
Kontrakt został, oczywiście, zrealizowany i w sierpniu 1995 r. film przyleciał do Kalifornii, niestety, w niezamawianej wersji 152-minutowej. Na domiar złego, w przeddzień odbioru przesyłki z lotniska muzyk zmarł na serce. Firma, która załatwiła kopię, próbowała jeszcze zdobyć obiecany negatyw z wersją reżyserską. Zaczęło jednak brakować pieniędzy. Potem okazało się, że negatyw zaginął, a film w przyzwoitym stanie posiada jedynie reżyser, który z oczywistych względów nie użycza kopii nikomu. I sprawa się rozmyła.
Przypadek sprawił, że o całej historii dowiedzieli się Martin Scorsese oraz Francis Ford Coppola, którzy ten film pamiętali jeszcze z czasów kontrkultury. Wspólnymi siłami doprowadzili do amerykańskiej premiery „Rękopisu” w pełnym kształcie w 1997 r., dedykując pokaz Jerry’emu Garcii. Odbyło się to przy okazji nowojorskiej retrospektywy Hasa „Logika snów, logika labiryntów”. A do szerszego obiegu w kinach studyjnych film trafił trzy lata później. Scorsese i Coppola wyłożyli przy okazji środki z własnych kieszeni na odświeżenie kopii, która ostatecznie posłużyła do wykonania wzorcowej wersji cyfrowej. W 2002 r. Image Entertainment wydał ją w limitowanej serii na DVD, w cenie 65 dol. za sztukę. Cena tego wydawnictwa w serwisach aukcyjnych szybko przekroczyła 100 dol. Nabywców nie brakowało, choć dziś jest już dostępne dużo taniej.
Ulubieniec Buñuela
Scorsese doskonale rozumiał uzależnienie Jerry’ego Garcii od filmu Hasa, sam bowiem również cierpiał na podobną manię (plakat „Rękopisu” wisi zresztą w jego pracowni). Trudno powiedzieć, w jakim stopniu nowatorska, kolista struktura filmu „Po godzinach” została zapożyczona od Polaka. Maria Kornatowska jest przekonana, że film ten więcej zawdzięcza jednak „Miastu kobiet” Felliniego. Niemniej musiało być coś na rzeczy, zważywszy na generalną słabość Scorsese do filmów z zaburzonym rytmem, którą powszechnie łączono z jego nałogiem i wielokrotną detoksykacją.
Tak czy inaczej, zupełnie nieoczekiwanie fama „Rękopisu” rosła. Mnożyły się zagraniczne reedycje – m.in. we Francji w serii „Has integrale” (w słabej jakościowo wersji technicznej) i w Anglii (z poprawionym dźwiękiem) – tam wydany został przez firmę Bongo Films. O tajemniczym klasyku mało znanego artysty z Polski mówiło się coraz głośniej w kontekście pionierstwa w filmowym postmodernizmie. Zwracając uwagę na zręczność w obracaniu gatunkami i zabawę formą Stephen Halden, recenzent „The New York Timesa”, pisał, że ten film jest „rozbudowaną, humorystyczną medytacją na temat związków między realnością i iluzją, rozegraną w autoironicznym, uczuciowo chłodnym stylu”. Pochlebne opinie wyrażali także ludzie niezwiązani na co dzień z kinem, m.in. Salman Rushdie („Pierwszy raz natrafiłem na coś, co następnie pokochałem w wersji książkowej”) czy Susan Sontag („Wirtuozeria w prowadzeniu narracji”). W ciepłym tonie wypowiadał się o filmie Hasa David Lynch.
Przypominano, że pół wieku temu powieścią hr. Potockiego zachwycał się surrealista Louis Buńuel, który ostatecznie zrezygnował z pomysłu przeniesienia jej na ekran po zobaczeniu adaptacji Hasa. W swojej autobiografii „Moje ostatnie tchnienie” zanotował jedynie, że obejrzał „Rękopis” trzy razy i wpisał go na listę swoich ulubionych filmów. Zaś szkatułkowy sposób opowiadania, który wywarł na nim wielkie wrażenie, wykorzystał później w „Mlecznej drodze” i „Dyskretnym uroku burżuazji”.
Archetyp surrealizmu
Równolegle z Amerykanami „Rękopis” odkrywali Francuzi. Na jego narracyjny kunszt jako pierwszy zwrócił uwagę miesięcznik „Cahiers du cinema”, porównując konstrukcję do „Opowieści 1001 nocy”. – W połowie lat 80. film prezentowano nie tylko na okolicznościowych przeglądach poświęconych Hasowi. Był w regularnej dystrybucji. Co tydzień pokazywano go w Paryżu w małym kinie w dzielnicy łacińskiej. Zawsze przy pełnej widowni – wspomina Kornatowska. Po początkowym odrzuceniu (to taki niepolski reżyser) francuska prasa zaczęła wynosić go pod niebiosa. Dziennik „Le Figaro” ochrzcił Hasa poetą, „Le Monde” – „malarzem barokowym polskiej tragedii”. Mnożyły się porównania jego dzieła do misternych projektów Gaudiego, do posępnej twórczości Borgesa. W 1995 r. Jacques Montelbaum w dodatku kulturalnym „Le Monde” napisał, że „ze swoją koncepcją labiryntowej przestrzeni »Rękopis« stanowi archetyp estetyczny surrealizmu”.
W Polsce mody na Hasa nie miał kto rozkręcić. Film długi czas uchodził za kuriozum, dzieło na pewno ważne w dorobku mistrza, ale kompletnie pozbawione znaczenia dla rozwoju polskiego kina. Bez filozoficznej głębi „Sanatorium pod klepsydrą” i polskich korzeni „Rękopis” raczej stanowił przykład pięknoduchostwa niż zaangażowania w narodowe sprawy. Wąskie grono oddanych wielbicieli (do których zawsze należał Tadeusz Sobolewski) generalnie niespecjalnie się poszerzało. Andrzej Saramonowicz i Tomasz Konecki swój dom produkcyjny, w którym nakręcili „Testosteron” i „Lejdis”, nazwali Van Worden – od nazwiska bohatera zagranego w filmie przez Cybulskiego – ale to wyjątek.
Filmów Hasa nie wydawano w Polsce na DVD. Nie pasowały jako dodatki do kolorowych magazynów ani do masowej dystrybucji. Poza sporadycznymi emisjami telewizyjnymi pozostawały niedostępne. Najbardziej uniwersalny spośród nich, „Rękopis”, też nie mógł się doczekać choćby kolekcjonerskiego, ekskluzywnego wydania. Dwa lata temu zremasterowaną wersję obiecywało wydawnictwo Kino Polska w prestiżowej serii Arcydzieła Polskiego Kina, w której wydano dotąd m.in. najważniejsze filmy Skolimowskiego, Konwickiego, Zanussiego i Kutza. Datę premiery boksu Hasa nieustannie jednak przesuwano, aż w końcu wypadła z planów na dobre.
Wedle zapewnień Grzegorza Molewskiego, twórcy kanału Kino Polska, a obecnie szefa projektu Kino RP, zajmującego się odświeżaniem starych polskich filmów (patrz „Cerowanie na ekranie”, POLITYKA 21), nowe, zrobione niezależnie od Amerykanów, w pełni zdigitalizowane wydanie „Rękopisu” jest już gotowe. Molewski posiada prawa, kupił je sześć lat temu, by – jak twierdzi – nie wydano filmu w amatorski sposób, szybko i źle. Cyfryzacja kosztowała 300 tys. zł. Pracowano nad nią rok. – Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że polska robota jest wartościowsza od amerykańskiej. Wypuścimy „Rękopis” w jakości Blu-ray, będzie można go wyświetlać w kinach – mówi. Na płytce tytuł ukaże się pod koniec pierwszego kwartału 2011 r. Wydawcą będzie Agora.
Opiekę nad digitalizacją sprawował Grzegorz Kędzierski, operator Hasa, który zastąpił zmarłego w maju 2009 r. Mieczysława Jahodę, autora zdjęć do „Rękopisu”. Przy pracy obowiązywała zasada absolutnej wierności oryginałowi. Nie poprawiano drobnych błędów, jakie popełniono w trakcie realizacji. Zmieniono tylko jedną nieostrość, pozostawiając – ze względów historycznych – inne potknięcia. Np. w scenie z inkwizycją trwające ułamek sekundy odbicie w lustrze stojącego Cybulskiego, ubranego po cywilnemu. Molewski zapewnia: – Nikt tego nawet nie zauważy, ale dla nas było ważne, żeby badacze kina mieli wiarygodne źródło.