Co łączy „Ranczo”, „Blondynkę”, „Dom nad rozlewiskiem” (i „Miłość nad rozlewiskiem”), „Ojca Mateusza” i „Szpilki na Giewoncie”? Sielskie klimaty, milionowe widownie (od ponad 6 mln średnio na odcinek w przypadku „Rancza” po 2,62 mln w przypadku „Szpilek”), o jakich seriale rozgrywające się w mieście, z bohaterami robiącymi kariery w wolnych zawodach, mogą tylko pomarzyć. Oraz fakt, że z większością ich bohaterów telewidzowie spotkają się ponownie wiosną. Często na własne życzenie. Przykładowo serial „Ranczo” miał – zgodnie z zamysłem twórców – zakończyć się na czwartej serii. Jednak będzie kontynuowany, ponieważ widzowie bombardowali telewizję prośbami o kolejne odcinki, a nawet przysłali 82 pomysły na rozwinięcie akcji. A przecież jeszcze kilka lat temu bohaterką masowej wyobraźni była warszawska prawniczka Magda M. i jej wielkomiejskie koleżanki. Co się stało?
Dzisiaj stolica ma w telewizyjnej ramówce jak najgorszy piar. To współczesne wcielenie piekła. Miasto makiawelicznych, stale knujących za plecami ludzi. Szefowie – zwykle są to przystojni, ale zimni jak stal mężczyźni – wykorzystują pracowników, a potem bez skrupułów ich zwalniają, wymieniając na nowszy i ładniejszy model (przypadek Małgosi z „Domu nad rozlewiskiem”, pracowniczki stołecznej agencji reklamowej). Koledzy z pracy molestują seksualnie i unikają kary, a molestowana bohaterka zostaje relegowana do prowincjonalnego oddziału firmy (przypadek Ewy ze „Szpilek na Giewoncie”, specjalistki od sprzedaży reklam w ogólnopolskim piśmie).