Joanna Podgórska: – W swojej książce „Kraj z księżyca” pisze pan, że Polska stała się krajem „nużąco normalnym”. Naprawdę?
Michael Moran: – Po wstąpieniu do Unii Europejskiej stała się bardziej stabilna. Wcześniej odbierałem ją jako kraj bardzo romantyczny, choć dla Polaków ta charakterystyka była nieco kłopotliwa. Gdy po raz pierwszy tu przyjechałem, zachwycał mnie widok furmanek, kobiety w chustkach pracujące na polach kartofli. To było malownicze, choć miałem świadomość, że Polacy chcą iść naprzód, dołączyć do nowoczesnego świata. Dziś konie z pól i dróg zniknęły, a młodzi, którzy wiele podróżują, już niczym się nie różnią od młodzieży na całym świecie.
Ale tak do końca normalnie nie jest. Tu każdy problem ma mnóstwo alternatywnych rozwiązań, czasem niezwykle złożonych, wręcz bizantyjskich. I czasem są to rozwiązania dla problemów, które nigdy nie przyszłyby mi do głowy. Prosty przykład: moje rachunki z Telekomunikacji przychodzą obciążone sporym kawałkiem metalu. To byłoby niemożliwe w żadnym innym kraju. Przecież wtedy listy są cięższe. Nie byłem w stanie rozwiązać tej zagadki przez długi czas. To strasznie dziwaczne. Ale cóż za inwencja.
Pana związki z Polską zaczęły się od muzyki, gdy wuj, świetny pianista i wielbiciel Chopina, poprosił, by rozsypał pan jego prochy w Żelazowej Woli.
Moje związki z Polską zaczęły się właściwie od niczego. Wuj świetnie znał Chopina, ale Polski nie znał w ogóle. Nigdy tu nie był. Dla nas świat za murem berlińskim był czymś absolutnie obcym i nieznanym.