Ekspozycję otwiera praca Osmana Beya z 1888 r., którą można by uznać za symbol tematu. Przedstawia zamożną europejską rodzinę oglądającą na ulicznym straganie w Konstantynopolu perskie dywany. Turcy chcą towar sprzedać, turyści – kupić, więc dochodzi do spotkania. Ale narosła przez stulecia granica, jaka dzieli te dwa światy, jest praktycznie nieprzekraczalna. Nie bardzo wiemy, co myślą i czują sklepikarze. Ale doskonale możemy wyczuć emocje gości, towarzyszącą im mieszankę zaciekawienia i poczucia wyższości, zaintrygowania i niesmaku.
Orient zawsze ciekawił Europejczyków. Ale trochę tak jak wszystko, co odległe i odmienne, od Japonii po Afrykę: powierzchownie, wybiórczo, sporadycznie, z nieustannym przekonaniem, że to my stoimy wyżej na drabinie cywilizacyjnego rozwoju. Pewien przełom rozpoczął się wraz z wyprawą Napoleona do Egiptu w latach 1798–1801. Towarzyszyło mu 167 uczonych i skromniejsza, ale także pokaźna gromadka artystów, którzy pędzlem, dłutem i rylcem mieli sławić czyny wielkiego (duchem) generała. I sławili, czego dowodem rozliczne płótna takich malarzy jak Antoine Gros („Napoleon odwiedza zadżumionych”), Jean Tardieu, Pierre Guerin, Horace Vernet czy Jean-Léon Gérôme.
Ale ta militarna kampania nieoczekiwanie popchnęła wyobraźnię artystów ku tematom pokazującym nie tylko napoleoński geniusz. Zaczęła się swoista egiptomania z ulubionymi wątkami: śmierci Kleopatry (na wystawie reprezentowanym przez obrazy Hansa Makarta i Germana von Bohna), piramid i Sfinksa pokazywanych w bliższym lub dalszym planie, wyimaginowanych scen z życia za czasów faraonów (prawdziwym mistrzem był w nich Lawrence Alma-Tadema).
Dalsze XIX-wieczne polityczne losy Europy i okolic to zainteresowanie tylko podgrzewały i rozszerzały. Najpierw heroiczna walka Greków o niepodległość (1821–30), później zaś podbój Algierii przez Francję (1830–41). Islamskie klimaty okazały się trafnym wyborem: artystom dostarczały wielu całkiem nowych, świeżych tematów i motywów, budziły duże zainteresowanie zamożnej mieszczańskiej klienteli i pozwalały na przemycanie treści (np. erotycznych) nieakceptowanych w europejskim kostiumie. A przy okazji wcale nie wymagały studiów z natury; często wystarczała znajomość podstawowych motywów architektonicznych, odzieżowych i fizjonomicznych, wsparta odpowiednią wyobraźnią.
Freudowskie tęsknoty
Co twórców z Paryża, Wiednia czy Londynu tak naprawdę interesowało w tych oddalonych geograficznie i kulturowo krainach? Orient budził emocje skrajne. Po jednej więc stronie strach i niepokój. Na ogół ten irracjonalny, karmiący się mitami i legendami. O niezrozumiałej dla Europejczyka bezwzględności, czego sztandarowym przykładem „Śmierć Sardanapala” Eugène’a Delacroix czy o historiach porwań białych kobiet, sprzedawanych później bogatym szejkom (pokazywane na wystawie obrazy Henri Philippoteaux, Jana Baptist Huysmansa czy Jaroslava Čermáka).
Z podobnych w sumie powodów malarzy fascynowała pustynia. Piękna i groźna Sahara, uwodzicielska i niebezpieczna, bywało, że śmiercionośna. Zaskakująca dzikimi bestiami, ruchomymi wydmami, samumem, zwodząca mirażami. Nie do pojęcia i nie do objęcia, a dzięki temu jeszcze bardziej pociągająca. W obrazach Ludwiga Fischera czy Jeana-François Portaelsa pokazana na chwilę przed śmiertelnym uderzeniem żywiołu, na płótnach Eugène’a Fromentina, Gustave’a Guillaumeta czy Johanna Kramera – już po jego przejściu: pozostały tylko trupy ludzi i zwierząt.
Z drugiej strony Orient to niemal freudowskie tęsknoty i marzenia o przyjemnościach. Fantazje erotyczne ujawniały się przede wszystkim w scenach z haremów. O tyle interesujących, że nigdy żaden artysta nie oglądał owych miejsc nawet przez dziurkę od klucza. Ale od czego twórcza fantazja! Obrazy z epoki zapełniają więc ledwie przyobleczone w muśliny lub zgoła całkiem nagusieńkie piękności, o dojrzałych ciałach i nieustannej, pełnej gotowości do spełniania najbardziej wyuzdanych seksualnych zachcianek swego pana. Są na zmianę uległe (Achilles Zo), kuszące (Jean-Joseph Constant) czy zadumane (John Lewis). Spektrum wykonywanych przez nie czynności jest ograniczone: kąpią się, tańczą, leżą, czeszą włosy, patrzą w dal. W czasach surowych mieszczańskich zasad owe nałożnice tak odległe, że praktycznie nierealne, stawały się i dla malarzy, i dla kupujących obrazy jedyną legalną furtką do bezkarnego kontemplowania seksualnych fantazji. Nie bez powodu obrazem, który wybrano na symbol całej wystawy, jest „Biała niewolnica” Jean Lecomte’a du Nouÿ, z bohaterką uwodzicielsko palącą papierosa.
À propos palenia… To właśnie zaciąganie się haszyszem było kolejnym pociągającym, zakazanym owocem Orientu. Wiele jest obrazów pokazujących ówczesnych narkomanów, choć zazwyczaj w zachęcającym kontekście dopadających ich przyjemnych wizji pięknych kobiet (Lecomte de Nouÿ, Fabio Rabbi, José Cordero). O zgubnych skutkach nałogu nikt wówczas nie myślał.
Obok licznych obrazów będących tylko wytworem bujnej wyobraźni coraz częściej pojawiały się prace oparte na rzetelnej obserwacji. Artyści indywidualnie lub grupowo podróżowali po arabskich krajach, niektórzy osiadali tam na dłużej lub nawet na stałe. Stąd sporo scenek obyczajowych z życia ulicy, targów, a nawet scen rodzinnych (Marice Bombard, Alexandre Decamps). Oczywiście nieco podkolorowanych na użytek europejskiego klienta i nieświadomie (?) umacniających stereotypy, wedle których Arabowie głównie siedzą i patrzą przed siebie, niekiedy ścinają głowy wrogom, od czasu do czasu handlują lub pędzą na wielbłądach przez pustynię.
Tocząca się w Europie dyskusja wokół naukowych teorii Darwina czy Lavatera sprawiła, że artyści baczniej przyglądali się fizjonomii mieszkańców pustyni i okolic; powstawało sporo ciekawych portretów, jak choćby autorstwa Isidore Pils i Louisa Longa czy popiersia z brązu Charlesa Cordiera.
Wschodnie klimaty
Moda na Orient podążała dość zaskakującymi ścieżkami. Popularne stało się na przykład umieszczanie scen z Nowego Testamentu (głównie ucieczki do Egiptu i sceny z Golgoty) w arabskim pejzażu. Malarze odkryli też walory Hiszpanii, teraz wszak arcykatolickiej, ale niegdyś pod rządami Maurów. Studiowanie tamtejszej architektury, odtwarzanie historycznych scenek lub wyszukiwanie modeli o rysach zdradzających arabskich potomków często było pierwszym krokiem ku dalszym pogłębionym studiom prowadzonym już w Afryce i na Bliskim Wschodzie (Adolf Seel, Friedrich Gartner). Dla odmiany, zapuszczając się do krajów Maghrebu, postępowano na odwrót; w arabskim żywiole doszukiwano się śladów starożytnej Europy (David Roberts, Jules Lawrens).
Pod koniec XIX i na początku XX w. moda na bliskowschodni orientalizm w sztuce wyraźnie wyhamowała. Tematy się opatrzyły, polityka nie dostarczała nowych podniet, a w rankingu odległych interesujących cywilizacji górę zdecydowanie zaczęła brać Japonia. Zresztą od czasu impresjonistów zmieniło się i samo malarstwo, poszukujące już nie wdzięcznych motywów, lecz coraz bardziej pochłonięte formalnymi eksperymentami i rewolucjonizowaniem obrazu. Widać to doskonale na zgromadzonych na wystawie pracach Pierre’a Auguste’a Renoira, Henri Matisse’a czy Wassilego Kandinskiego. Malowali wprawdzie a to algierskie kobiety, a to uliczne festyny, a to urocze uliczki małych miasteczek, ale tak naprawdę interesowały ich nie sytuacje, typy, niezwykłe klimaty, ale światło, kolor, kompozycja.
Kuratorzy wystawy pokazują wszystko to, co w Oriencie zauważali i upamiętniali artyści sprzed blisko dwóch wieków. Ponad 150 prac, w tym wiele sygnowanych znanymi nazwiskami, uznać należy za godną reprezentację artystyczną. Choć trochę szkoda, że w tej dużej ekipie nie znalazł się żaden Polak. A przecież malarzy orientalistów mieliśmy, co się zowie, i wielu z nich studiowało właśnie w Monachium.
Wschodnie klimaty przenosili na płótno m.in. Tadeusz Ajdukiewicz, Stanisław Chlebowski (12 lat pełnił w Konstantynopolu funkcję nadwornego malarza sułtana), Adam Styka czy Franciszek Żmurko z popularną pracą „Z rozkazu padyszacha”. Ale prawdziwym mistrzem okazał się mniej znany artysta Feliks Wygrzywalski z niezliczonymi scenkami przedstawiającymi ponętne Arabki i rozliczne uciechy Bliskiego Wschodu.
Niewidoczna bariera
Dzięki XIX-wiecznym fascynacjom krajami arabskimi do historii malarstwa trafiło na stałe kilka dzieł, by wspomnieć choćby „Łaźnię turecką” i „Wielką odaliskę” Ingresa czy „Kobiety z Algieru” i „Rzeź na Chios” Delacroix. Ale to raczej chlubne wyjątki, bo generalnie historia obeszła się z tym malarstwem dość bezwzględnie, spychając je niemal w całości w głębiny niepamięci. Z artystycznego punktu widzenia – w sumie słusznie. Stojący za tą twórczością akademizm był wprawdzie efektowną, ale i prowadzącą donikąd ścieżynką sztuki. I kiedy w niesławie swej bezpłciowości odszedł w przeszłość, zniknęła też w większości pamięć o tych wszystkich scenach z haremów, ulicznych sprzedawcach dywanów, pustynnych burzach itd.
Dziś takie malarstwo budzi szacunek techniczną doskonałością, razi zaś manierą i nazbyt narracyjnym charakterem. Ale kontakt z nim nasuwa jeszcze jedną ważną refleksję: przez ten wiek, czy nawet dwa, w gruncie rzeczy niewiele zdarzyło się na styku Europy i arabskiego świata. Podbój Egiptu czy Algierii zastąpiły inne wydarzenia: działalność Al-Kaidy, europejska batalia o chusty i meczety czy ostatnie wstrząsy polityczne w krajach Maghrebu. Ale ta niewidoczna bariera oddzielająca oba światy, którą wyczuwa się na dawnych płótnach, w gruncie rzeczy nadal istnieje, a może nawet się umacnia. Dziś już Europejczycy nie marzą o haremach Arabii, ale strach przed beduinem z kindżałem za pasem pozostał podobny.
Orientalizm w Europie. Od Delacroix do Kandinskiego. Kunsthalle der Hypo-Kulturstiftung, Monachium, czynna do 1 maja, oraz Centre de la Vieille Charité w Marsylii, 27 maja – 28 sierpnia.