Kultura

O telewizji misyjnej, a nie misjonarskiej

Rozmowa z Juliuszem Braunem

Juliusz Braun, nowy prezes TVP Juliusz Braun, nowy prezes TVP Leszek Zych / Polityka
Juliusz Braun, nowy prezes TVP, o tym, co zamierza zmienić w telewizji publicznej, jak sobie wyobraża odsunięcie polityków od wpływu na program, a jak walkę z bylejakością na ekranie, i o tym, co lubi oglądać, a co wręcz przeciwnie
W reżyserce TVPLeszek Zych/Polityka W reżyserce TVP
- Musi być jednolita odpowiedzialność za program, pełna koordynacja, co pozwoli zdecydowanie poprawić nie tylko sposób redagowania, ale także wydawania pieniędzy - mówi Juliusz BraunFilip Cwik / Newsweek Polska/Reporter - Musi być jednolita odpowiedzialność za program, pełna koordynacja, co pozwoli zdecydowanie poprawić nie tylko sposób redagowania, ale także wydawania pieniędzy - mówi Juliusz Braun
Braun chce się zająć przede wszystkim reformą TVP. Twierdzi, że jeżeli media publiczne mają istnieć, to mają sens tylko wtedy, kiedy będą inne niż komercyjneMaciej Macierzyński/Reporter Braun chce się zająć przede wszystkim reformą TVP. Twierdzi, że jeżeli media publiczne mają istnieć, to mają sens tylko wtedy, kiedy będą inne niż komercyjne

Janina Paradowska: – Poprosiłbym radę nadzorczą o inny zestaw nazwisk kandydatów do zarządu telewizji – powiedział Karol Jakubowicz, doradca szefa KRRiT, a przewodnicząca sejmowej komisji kultury Iwona Śledzińska-Katarasińska ogłosiła osobistą porażkę, że telewizji nie udało się odpolitycznić, Platforma bierze TVP – to kolejna opinia. Niezły ma pan start jako nowy szef TVP.

Juliusz Braun: – Nie czuję się wśród takich opinii dobrze, to oczywiste. Przyjmuję je do wiadomości, ale wołałbym przejść do rozmowy o tym, co ja – jako prezes – i my, nowy zarząd, możemy zrobić. Nie wdając się w polemiki na temat politycznych powiązań, zauważę, że kiedyś mieliśmy takie powiedzenie: dobry fachowiec, ale bezpartyjny; teraz odwrotnie, może i fachowiec nie najgorszy, ale przecież partyjny. Czyż nie jest to rodzaj szaleństwa? Czy wielkie dyktando wymyślone i realizowane przez lata przez panią wicemarszałek Senatu Krystynę Bochenek, która zginęła w katastrofie smoleńskiej, to jest polityczne działanie Platformy? Wolałbym więc, aby oceniać, co ten zarząd będzie robił.

Między tym, co by pan wolał, a tym, co będzie pan słyszał, jest przepaść.

Ja będę robił swoje, a to, co usłyszę, nie jest i nie będzie zaskoczeniem. Wiedziałem przecież, że startuję w konkursie, w którym pojawią się osoby polityczne, czytałem o sobie, że jestem; „urzędnik platformerskiego ministra”. Stwierdzenie, że pochodzę z Unii Wolności, jest prawdziwe, tyle że dzisiaj nic z niego nie wynika.

Też wynika, bo podobno jest układ prezydenta z lewicą w sprawie mediów, aby osłabić PO.

Pewnie niejedną jeszcze taką spekulację usłyszymy i nawet nie wiem, jak to komentować. Afiliacje polityczne członków KRRiT są znane i w konsekwencji pewne środowiska uzyskały możliwość blokowania każdej decyzji. Zdawałem sobie z tego sprawę, ale uznałem, że trzeba próbować. Chciałbym jednak wykazać, że niezależnie, jakie szyldy będą przyklejane temu zarządowi, może on coś pożytecznego zrobić.

Co więc ten zarząd może zrobić?

Przede wszystkim zająć się reformą tej instytucji. Jeżeli media publiczne mają istnieć, a ja uważam, że powinny, to mają sens tylko wtedy, kiedy będą inne niż komercyjne. Muszą więc pokazać, czym się różnią w sferze programowej. Trzeba przerwać błędne koło: nie ma pieniędzy z abonamentu, więc program musi się komercjalizować, a skoro program jest komercyjny, to nie ma uzasadnienia, by przeznaczać na TVP środki publiczne. Trzeba zacząć od kwestii programowych, trzeba pokazać, że coś się zmienia. Zarząd, jako organ spółki, musi zdecydować się na zasadnicze zmiany organizacyjne, zmniejszenie liczby przeróżnych jednostek, które latami tu się rozbudowywały, dzieliły, rozmnażały, obrastały w dyrektorów, zastępców, doradców. Musimy też stale pamiętać, że w połowie 2013 r., za sprawą naziemnej telewizji cyfrowej, polski rynek telewizyjny będzie całkiem różny od tego, co jest dziś.

Jest pan tu już dwa miesiące, ma pan jakiś pomysł, plan?

Najważniejszy jest program. Uważam – a moją koncepcję akceptowała rada nadzorcza i KRRiT, że odpowiedzialność za program musi być scentralizowana. Nie może być tak, jak to zapisywano dotąd w różnych regulaminach, że każdy członek zarządu odpowiadał za jakąś antenę.

Nie będzie więc tak, że Jedynka dla PO, Dwójka dla SLD, a Trójka dla PSL?

Nie może tak być. Musi być jednolita odpowiedzialność za program, pełna koordynacja, co pozwoli zdecydowanie poprawić nie tylko sposób redagowania, ale także wydawania pieniędzy. Z przerażeniem zobaczyłem na przykład – bo nie przyszło mi do głowy, aby wcześniej zapytać – że na dwóch antenach pokazywana jest równolegle transmisja ślubu księcia Williama i każda ma jeszcze innego tłumacza. Miałem poczucie absurdu. Nie dość, że mnoży się koszty, to na dodatek anteny wzajemnie obniżały sobie oglądalność. Jednolita odpowiedzialność za program pozwoli odpowiednio sprofilować anteny. I nie będzie w tym nic odkrywczego, bo Jedynka musi być najbardziej powszechna. Dwójka nieco bardziej elitarna, z elementami wyższej kultury. Info – kanał informacyjny z dużym naciskiem na informacje regionalne. Ale koncepcja programu to cała piramida wielu anten: na samej górze jest TVP Kultura, potem TVP Dokument i tak dalej.

TVP Kultura jest kanałem niszowym, jak więc może być najwyżej?

To powinno być miejsce, gdzie można najbardziej eksperymentować, tam powinny powstawać projekty, które mogą się następnie pojawić na antenach bardziej uniwersalnych i odwrotnie, jeśli pokazujemy coś w Jedynce, to przecież podobny temat w innej formie, trudniejszy w odbiorze, może pojawić się TVP Kultura. Tylko integracja programowa pozwoli na wzajemne wspieranie się, przenikanie. TVP ma być wspólnym przedsięwzięciem, a nie wyścigiem dyrektorów wyrywających sobie fragmenty rynku. Nie rywalizacja, ale koordynacja.

 

Co musi być w Jedynce?

Pewna ilość rozrywki, publicystyka społeczna i polityczna, trochę edukacji, ale według nowego pomysłu, może nawet z nauką języków obcych. Także film. Jeżeli serial, to taki jak „Ranczo”, ale musi też wrócić na nieco wcześniejszą godzinę teatr. Muszą być – upomniał się o to ostatnio, i słusznie, rzecznik praw dziecka – programy dla dzieci. W Dwójce musi być nieco więcej kultury. I co ważne: mniej kupowanych „formatów”, więcej projektów oryginalnych, polskich.

To wszystko przecież już było, ma pan dość konserwatywny program.

Było, ale różne pomysły, formaty z czasem się zużywają, starzeją i nie ma powrotów do najlepszych nawet pozycji.

Info ma się ścigać z TVN24?

Info powinno bardziej eksponować programy regionalne. 16 oddziałów to wielka siła i szansa telewizji publicznej. Rzecz wymaga jednak zmian organizacyjnych, bo to, co dzieje się w ośrodkach regionalnych, to jest po prostu dramat.

Personalny, że tak upartyjnione?

Pod każdym względem – od mebli i wyposażenia poczynając, na osobach kończąc. Brak pieniędzy, ludzie nadzwyczaj marnie opłacani, umiejętności często słabe. Na dodatek dużo różnych synekur. Moim zdaniem, właśnie ta antena może być ważnym elementem misji publicznej TVP. Publicystyka, informacje z wykorzystaniem potencjału regionów powinny być znakami firmowymi tego programu. Nie należy ścigać się z TVN24, ale od tego kanału wiele można się nauczyć. Mamy czas kryzysu w TVP i koncentracja całego potencjału jest bardzo ważna.

Jak pan opisze ten kryzys w TVP?

Po pierwsze, utrata tożsamości programowej. Pieniędzy szuka się tak nerwowo, że przestaje być wiadomo, o co w telewizji publicznej chodzi. Po drugie: załamanie finansowania. Jeszcze parę lat temu z abonamentu mieliśmy pół miliarda, teraz 200 mln zł, co uderza głównie w segment najbardziej misyjny, bo każda godzina programu ma dać efekt finansowy, czyli mieć oglądalność. Teatr telewizji osiągnął ostatnio 1,2 mln widzów i to jest bardzo dużo, ale „Bitwa na głosy” ma kilka milionów. Na to nałożyło się załamanie na rynku reklamy w ubiegłych latach i przesuwanie reklamy z kanałów uniwersalnych, nie tylko TVP, ale także TVN czy Polsatu, do wyspecjalizowanych. Od jakichś czterech lat wspólny udział kanałów satelitarno-kablowych to już jedna trzecia rynku, a więc reklama też tam odpływa. Rośnie siła Internetu. To wymaga zasadniczej zmiany strategii handlowej. I wracamy do szukania pieniędzy…

Szuka się nerwowo pieniędzy czy patronów politycznych?

Niektórzy pracownicy z pewnością szukają politycznych patronów, ale cała instytucja szuka pieniędzy. Gdy z tygodnia na tydzień przychodzą negatywne raporty finansowe, to polityka polityką, ale nawet tę politykę trzeba za coś robić.

Chyba nie ma w tej chwili żadnego pomysłu na rozwiązanie kwestii finansowania.

Do wyborów taki pomysł zapewne się nie pojawi. Niezależnie jednak od okoliczności politycznych powinniśmy razem z KRRiT i ludźmi dobrej woli szukać jakiegoś rozsądnego finansowania publicznego, choćby na zasadzie łatania drobnych dziur, a każdy dodatkowy milion się liczy. Oczywiście powrót do finansowania na poziomie pół miliarda usunąłby nadmierną nerwowość i – to najważniejsze – pozwolił na przeprowadzenie restrukturyzacji firmy, co też przecież musi kosztować, bo na przykład restrukturyzacja zatrudnienia najpierw jest kosztowna, a dopiero później przynosi efekty. Ale obejmujemy stanowiska w takich warunkach, jakie są, i na te pół miliarda będziemy musieli poczekać.

Za jakim modelem finansowania pan się opowiada?

Finansowanie musi być niezależne, więc za jakąś formą abonamentu, chociaż nie może on być samodzielną opłatą, ten model już nie wróci. To musi być opłata powiązana z licznikiem elektrycznym na przykład.

Też już było.

Było i mało kto pamięta, że nawet Sejm takie rozwiązanie uchwalił ponad 10 lat temu, ale upadło ono w Senacie, bo przyszedł przedstawiciel Kancelarii Premiera i tłumaczył, że jest to koncepcja niedopracowana, ale rząd pracuje już nad lepszą, która będzie gotowa w ciągu trzech miesięcy. I Senat przepis odrzucił. Ma więc pani rację, wszystko już było, każdy z ciągle aktualnych tematów został gruntownie przedyskutowany i nic z tego nie wynikało. Mam świadomość, że w tym roku można podejmować jedynie bieżące działania ratunkowe. Możemy nieco większe wpływy uzyskać z Internetu, bo to jest w telewizji dziedzina bardzo zaniedbana. Portal internetowy jest po prostu niedobry.

A co jest dobre?

Jest trochę dobrych programów, które giną w ogólnej atmosferze bylejakości. Jest kilka dobrych seriali, choćby właśnie „Ranczo” czy „Ojciec Mateusz” – dobrze przyjęte przez publiczność, niosące wartościowe treści i profesjonalnie robione. Uważniej oglądam audycje dla dzieci i widzę, że niektóre, na przykład „Dlaczego? Po co? Jak?”, przygotowywane wspólnie z Centrum Nauki Kopernik, to pozycje wartościowe. Nie mają one jednak należytej oprawy, nie są eksponowane.

I nie według ich jakości ocenia się telewizję. To informacja i publicystyka polityczna, które stanowią pewnie nie więcej niż 10–15 proc. programu, decydują o ocenach.

Żaden polityk nie powie, że interesują go tylko programy polityczne. Będą się oburzać, że nie ma teatru, nie ma pozycji ambitnych, a więc najpierw pokażemy, że takie programy są, że zdobywają światowe nagrody. Oczywiście, informacja i publicystka polityczna zawsze będą budzić największe emocje i tu, z całą świadomością, że zawsze będziemy krytykowani, trzeba doprowadzić do elementarnego standardu.

Po pierwsze, jest kwestia pewnej formalnej równowagi politycznej liczonej procentami. Nie może tak być, że po podsumowaniu miesiąca jakaś partia jest nieproporcjonalnie wysoko reprezentowana. Liczenie tych minut, często niesłychanie skrupulatne, stosowane jest praktycznie w całej Europie, więc będzie i u nas. Nie jest to jednak najważniejsze, procenty zawsze można w dowolną stronę nadmuchać, można najpierw oddać głos politykom, a potem rzecz tak oświetlić, aby wszyscy wiedzieli, co ma być słuszne, a co nie. Ja chciałbym, aby w debatę publiczną wprowadzać zdecydowanie więcej umiarkowania, nawet nie chodzi o poglądy polityczne, ale o sposób ich przedstawiania.

 

 

Nie chce pan dwóch bardzo wyrazistych posłów, o których z góry wiadomo, że ostro się pokłócą i zrobią oglądalność?

To jest pójście na łatwiznę i wcale nie jestem pewien, że to „robi” oglądalność. Rozumiem dziennikarzy poszukujących osób wyrazistych, które w 30 sekund coś mocno powiedzą. Musimy jednak szukać nowych twarzy do poważnego – ale ciekawego! – mówienia o poważnych sprawach, niekoniecznie na tle hałasującej widowni. Wyniki oglądalności też nie są jednoznaczne, mam sterty badań i, proszę mi wierzyć, można w nich znaleźć argumentację na rzecz każdej tezy.

Na przykład przy ocenie określonego wydania „Wiadomości” mam zdecydowaną przewagę odpowiedzi, że są one najbardziej rzetelne, ale gdy w tym samym badaniu pytamy, czy są wiarygodne, okazuje się, że mamy przewagę odpowiedzi, że są najmniej wiarygodne. Co z takich badań wynika? Że ktoś ich nie umiał przeprowadzić? Czasem, gdy porównuję różne tabelki, okazuje się, że spokojna rozmowa cieszy się większym wzięciem niż hałaśliwa kłótnia, na dodatek bardzo w przygotowaniu kosztowna.

Gdy pojawia się nowy prezes, nowy zarząd najbardziej interesują personalia, kogo wyrzuci, kogo zatrudni. Pan już wie?

Zmiany kadrowe niewątpliwie nastąpią, ale chciałbym je robić racjonalnie: ktoś lepszy powinien zająć miejsce gorszego.

Taka odpowiedź nikogo nie zadowoli. Chodzi głównie o dziennikarzy, żeby na przykład Pospieszalski wrócił i inne osoby z tego środowiska.

Pospieszalski jest niewątpliwie osobowością telewizyjną i uważam, że powinien mieć program. Rozmawiałem z nim i jesteśmy blisko takiej decyzji. Nie może jednak być tak – i to jest, nie ukrywam, problem – że ulegniemy jego przekonaniu, iż tylko on ma wyłączną prawdę do przekazania. Program ma być misyjny, ale nie misjonarski. Ja mam zresztą spory dystans do opinii, że kto ma telewizję, ten wygrywa albo przegrywa wybory. Uważam, że wybitna autorka seriali Ilona Łepkowska ma znacznie większy wpływ na kształtowanie opinii publicznej niż wiele audycji publicystycznych z udziałem hałaśliwych polityków czy ekspertów.

Potrzebna jest nowa ustawa medialna?

Zdecydowanie tak. Powinna ona jasno przesądzić kwestie mediów publicznych, nie tylko finansowania, lecz także po co one są, jak powinny być zorganizowane, jakie powinny być formy społecznej kontroli, zwłaszcza zaś powinno się ustalić sposób rozliczania misji. Jestem zwolennikiem tzw. licencji programowych.

KRRiT powinna zostać?

Powinien być jeden regulator w dziedzinie radia, telewizji i telekomunikacji. Napisaliśmy to w dokumentach KRRiT już 10 lat temu. Wzorem może być Wielka Brytania, która w ciągu roku z pięciu różnych regulatorów stworzyła jeden, i to dobry. My możemy zrobić to samo.

Projekt ustawy medialnej został opracowany przez środowiska twórcze; co pan o nim sądzi?

Byłem z nim związany i uważam, że trzeba go poważnie potraktować jako punkt wyjścia, zwłaszcza że nie ma innego wyjściowego pomysłu. Może w drodze losowania udałoby się wyłonić lepszego prezesa niż ja, ale generalnie nie promowałbym akurat tego pomysłu. W cywilizowanym, demokratycznym kraju są mechanizmy wyłaniania władz i ich rozliczania.

Gdy po aferze Rywina upadła poprzednia całościowa ustawa medialna, wierzył pan, że szybko powstanie nowa?

Nie, zawsze było tak, że był przygotowywany jakiś projekt, następnie przychodził premier i mówił, że, owszem, rzecz jest ciekawa, ale zróbmy na razie to, co jest najpilniejsze, czyli pierwszą transzę. Potem nigdy nie było tej drugiej, a o trzeciej nawet nie myślano.

No to czyja jest dziś telewizja z tej kolejnej pierwszej transzy? Od lat obserwujemy rodzaj politycznej czy polityczno-towarzyskiej prywatyzacji. Jak nie PiS, to jakieś grupy z nieistniejących koalicji i partii, to znów Stowarzyszenie Ordynacka. I nie ma przed nikim żadnej odpowiedzialności.

Jest Krajowa Rada, jest minister skarbu.

Nic nie mogą.

Minister przyjmuje bilans i może w skrajnym przypadku pociągnąć do odpowiedzialności.

Faktycznymi dysponentami telewizji są dziś panowie Czarzasty z Kwiatkowskim i z Dworakiem? Kto ma polityczny profit z telewizji?

Moim zdaniem dziś nikt. Może ktoś ma tu zabezpieczenie socjalne.

Dość powszechnie uważa się, że najbliższa jesień będzie podporządkowana temu, żeby Platforma wygrała wybory. Ma pan tego świadomość?

Oczywiście, ale telewizja nie jest narzędziem do wygrywania wyborów. Jeśli partie przygotują ofertę, to naszym obowiązkiem jest rzetelne jej pokazanie, niczego nie przemilczając i niczego sztucznie nie nadmuchując.

Czy jest jakiś program z przeszłości, którego by pan nie wpuścił na antenę?

„Gwiazdy tańczą na lodzie”. Nawet nie sam format, ale wykonanie.

Myślałam o programach politycznych.

Uważam, że dla życia publicznego „Gwiazdy tańczą na lodzie” były bardziej szkodliwe niż niejeden program polityczny.

Ma pan w tej chwili wyłączony w gabinecie telewizor, ale co pan ogląda? Tak jak większość polityków TVN24?

Czasem dla porównania oglądam TVN24, ale najczęściej TVP Info, gdyż tu potrzeba najwięcej zmian, począwszy od wizerunku, który jest jakiś taki siermiężny, nienowoczesny. Info ma duży zasięg naziemny, jest obecne we wszystkich sieciach kablowych, a czasem przegrywa z TVN24, które jest dostępne tylko w kablu i z satelity. Tego nie mogę akceptować, bo tu mamy najprostsze rezerwy. Niezbyt wielkim kosztem, a na pewno bez wielkiego ryzyka, gdyż ten kanał dziś i tak nie daje dochodów, możemy zwiększyć widownię, poprawić wizerunek, dać lepszy produkt, pokazywać pola możliwej współpracy w bardzo spolaryzowanej politycznej rzeczywistości, nie zaostrzać konfliktów.

Dla mnie bardzo trudnym momentem był 10 kwietnia, kiedy musiałem zastanowić się, a przecież ledwie się tu znalazłem, jak ten dzień pokazywać. Powiedziałem wtedy jedno: telewizja publiczna nie może być liderem w przekazywaniu zachowań ekstremalnych, musi oczywiście je pokazywać, jeśli są, ale nie może ich promować. I tego powinniśmy przestrzegać.

Polityka 20.2011 (2807) z dnia 10.05.2011; Kultura; s. 70
Oryginalny tytuł tekstu: "O telewizji misyjnej, a nie misjonarskiej"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Gra o tron u Zygmunta Solorza. Co dalej z Polsatem i całym jego imperium, kto tu walczy i o co

Gdyby Zygmunt Solorz postanowił po prostu wydziedziczyć troje swoich dzieci, a majątek przekazać nowej żonie, byłaby to prywatna sprawa rodziny. Ale sukcesja dotyczy całego imperium Solorza, awantura w rodzinie może je pogrążyć. Może mieć też skutki polityczne.

Joanna Solska
03.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną