W zasadzie trudno mieć do jurorów pretensje. Nagrodzili film perfekcyjnie zrealizowany, z wielką rolą Vincenta Gallo, grającego afgańskiego terrorystę przewiezionego przez Amerykanów do nienazwanego kraju (w którym trudno nie rozpoznać polskich pejzaży), gdzie ucieka z transportu i niczym tropione przez myśliwych zwierzę umyka kolejnym pościgom. Wielkie kino. Tyle tylko, że „Essential Killing” był już nagrodzony w zeszłym roku w Wenecji, zaś w lutym zgarnął całe stadko krajowych nagród Polskie Orły. W sensie promocyjnym gdyńska nagroda ani mu nie pomoże, ani nie zaszkodzi, trudno też oczekiwać, aby dystrybutor zdecydował się ponownie wprowadzić film do kin.
Przypuszczalnie gdyby jury obradowało w krajowym składzie, końcowy wynik mógłby być inny, skoro jednak zdecydowano się umiędzynarodowić sąd konkursowy, należało oczekiwać zaskakujących rozstrzygnięć. Nie przypadkiem cała pierwsza trójka, a więc także nagrodzona Srebrnymi Lwami „Sala samobójców” i uhonorowany Nagrodą Specjalną Jury „Młyn i krzyż” to filmy wyróżniające się wyszukaną formą, proste w przekazie. Jak powiedział ktoś z festiwalowych gości po końcowej gali – nagrodzili to, co zrozumieli. Aż tak źle chyba jednak nie było, zwłaszcza że w 9-osobowym składzie było czterech Polaków z Polski i jeden z Wielkiej Brytanii. Może jednak nasi byli nazbyt grzeczni wobec gości?
Tak czy inaczej, jury swym werdyktem, zwłaszcza pominięciem tak ważnego filmu jak „Róża” Wojciecha Smarzowskiego, trochę popsuło imprezę. Szkoda, tym bardziej że festiwal był udany, a pomysł nowego dyrektora artystycznego Michała Chacińskiego, by dokonać surowej selekcji zgłoszonych do konkursu filmów, sprawdził się, choć oczywiście można dyskutować, czy 12 tytułów to jednak nie jest trochę mało.