Grubo ponad pół miliona ludzi przyjedzie w tym roku na polskie festiwale muzyczne – i to tylko te ze ścisłej czołówki. Jeśli uwzględnić wszystkie duże tematyczne imprezy z muzyką elektroniczną, reggae, bluesem czy rockiem gotyckim – można będzie do tego dopisać jeszcze kolejne sto tysięcy. Sam tylko darmowy Przystanek Woodstock przyciąga – według szacunków policji – nawet do 400 tys. widzów. Ale i organizatorzy biletowanych imprez muzycznych dziwią się, że Polska z kraju omijanego przez festiwalowe szaleństwo nagle stała się jego centrum.
10 lat temu darmowy Przystanek zbierał mniej niż połowę dzisiejszej publiczności, a większości biletowanych imprez w ogóle nie było. Pisało się o tym, że przyzwyczajeni do darmowych imprez organizowanych przez sponsorów i duże stacje radiowe słuchacze nie są zainteresowani płaceniem za koncerty. Odwołano festiwal w Jarocinie i wydawało się, że impreza nigdy się już nie podźwignie. Tymczasem w tym roku, po raz drugi z rzędu, sprzedano na nią komplet karnetów.
Open’er rozpoczynał swoją historię w Warszawie dość marną frekwencją publiczności, za to olbrzymim zainteresowaniem stołecznej policji, która hasło „festiwal” uznała w pierwszym rzędzie za okazję do przeprowadzenia narkotykowej obławy. Dziś, już w Gdyni, impreza ta jest światową marką, ma pewną pozycję, publiczność rzędu 80 tys. osób i po raz drugi otrzymała wyróżnienie European Festival Award w kategorii „duże festiwale”. Regularnie promują Open’era w różnych zestawieniach brytyjskie media.
Przed 10 laty nikt nawet nie myślał o tym, że w Polsce pojawi się jeden z ważniejszych festiwali z muzyką alternatywną (Off Festival w Katowicach – ostatnio 13 tys. uczestników) i dwie autorskie, miejscowe imprezy z muzyką elektroniczną (płocki Audioriver i katowicka Nowa Muzyka – po 15 tys.