Miała być tajemniczą nieznajomą, mieszkającą w przyczepie kempingowej i próbującą zdobyć sławę poprzez serwis YouTube. Okazała się córką nowojorskiego milionera po prywatnej szkole i z długą jak na swoje 25 lat historią przebijania się w show-biznesie. A do tego – z kontraktem z fonograficznym gigantem w kieszeni. Za sprawą kilku sprawnych posunięć marketingowych – kompletnej zmiany stylu, sposobu śpiewania, nawet wyglądu – w ciągu dwóch lat stała się zupełnie kimś innym, o wiele zresztą atrakcyjniejszym dla publiczności. Tyle że tysiące słuchaczy z całego świata, które dały się nabrać na małe oszustwo Lany Del Rey, dziś odrzucają ją jako postać nieautentyczną.
Najtrudniejsze do zaakceptowania jest to dla amerykańskich mediów i co ambitniejszych stacji radiowych, które zobaczyły w Lanie Del Rey – prywatnie Elizabeth Grant – przyszłość muzyki pop. Internetowy klip piosenki „Video Games” z połowy zeszłego roku wzięły za dobrą monetę. Polubiły nieźle zrealizowaną muzyczną stylizację na Nancy Sinatrę i Dusty Springfield. Uwierzyły w to, że teledysk złożony z różnych archiwalnych materiałów pokazujących ulicznych skejterów, nostalgiczne zdjęcia z Hollywood czy beztroskie kadry z wakacji to amatorskie dzieło sztuki w konwencji retro, zmontowane przez samą artystkę na jej MacBooku. I że genialnie współgra z charakterem muzyki i samej Del Rey, a poza tym przenosi w sferę popu pomysły ze sceny alternatywnej, idealizującej ostatnio przeszłość, przypominającej rozmyte filmy z dzieciństwa, wspomnienia poprzednich dekad.
Jeśli jednak Lana Del Rey miała być zgrabną mistyfikacją, z góry skazana była na niepowodzenie. Wprawdzie swoje poprzednie nagrania (podpisywane własnym nazwiskiem) wokalistka zdjęła z rynku – wykupując wszelkie prawa wydawnicze, jak twierdzi jej były producent – to nie mogła oczekiwać, że za chwilę ktoś ich nie odnajdzie i nie nagłośni w Internecie.