Kultura

Fotografia instant i smart

Fotografia na Facebooku

Wszystkie zdjęcia w artykule wykonane zostały aparatem w smartfonie w Mediolanie i Lodi (Włochy), a następnie przetworzone filtrami Instagramu. Wszystkie zdjęcia w artykule wykonane zostały aparatem w smartfonie w Mediolanie i Lodi (Włochy), a następnie przetworzone filtrami Instagramu. Kuba Dąbrowski / Polityka
Robić i publikować zdjęcia w Internecie może dziś każdy. Co takiego ma w sobie maleńka firma Instagram, że Facebook kupił ją za kosmiczną sumę miliarda dolarów?
Kolory jak z kliszy ORWO, ramka perforacji jak ze średniego formatu, szlachetna czerń prawie jak z klisz Ilforda. Instagram przywraca do życia fotograficzne legendy. Prawie.Kuba Dąbrowski/Polityka Kolory jak z kliszy ORWO, ramka perforacji jak ze średniego formatu, szlachetna czerń prawie jak z klisz Ilforda. Instagram przywraca do życia fotograficzne legendy. Prawie.
Aplikacja Instagram pozwala zrobione zdjęcia przetwarzać przez przeróżne filtry naśladujące fotografie w starym stylu, wyblakłe odbitki i sekundę później udostępniać je internetowemu światu.Kuba Dąbrowski/Polityka Aplikacja Instagram pozwala zrobione zdjęcia przetwarzać przez przeróżne filtry naśladujące fotografie w starym stylu, wyblakłe odbitki i sekundę później udostępniać je internetowemu światu.

Kiedy cały świat zaczął się zastanawiać, ile zarobi Facebook na zapowiadanym wejściu na giełdę, prezes Mark Zuckerberg poszedł na zakupy. Za miliard dolarów kupił firmę Instagram oferującą jeden produkt: aplikację na iPhone’a, od niedawna dostępną też na inne urządzenia przenośne. Pozwala ona zrobione zdjęcia przetwarzać przez przeróżne filtry naśladujące fotografie w starym stylu, wyblakłe odbitki i sekundę później udostępniać je internetowemu światu.

Natychmiast skomentował to jeden z redaktorów „Wall Street Journal” Dennis K. Berman. Krótko (bo na Twitterze) i gorzko: „Zapamiętajcie ten dzień. Założony 551 dni temu Instagram jest wart miliard dolarów. Założony 116 lat temu »New York Times« jest wart 967 milionów”. Specjaliści zwracają uwagę, że łatwo zdobyte pieniądze Facebook lekką ręką wydaje, ale jednak szukają sensu w tej astronomicznej i zaskakującej transakcji.

Miliardy inwestycji

Co takiego zobaczył Zuckerberg w maleńkiej firmie z San Francisco zatrudniającej łącznie 13 osób? Na pewno nie szybki zysk – wprawdzie wyceny Instagrama rosną błyskawicznie od półtora roku, czyli od chwili powstania firmy, ale swoją aplikację oferuje ona za darmo i w związku z tym ciągle nie przynosi dochodów.

Moim zdaniem Instagram dostał taką wycenę właśnie dlatego, że nie zarabia. Bo gdyby przynosił dochody, twardą wycenę trzeba by było przygotować w Excelu, a nie w PowerPoincie – mówi Rafał Agnieszczak, współzałożyciel największego polskiego serwisu ze zdjęciami Fotka.pl.

Odnoszę wrażenie, że tu chodziło właśnie o wywołanie kontrowersji – komentuje Adam Jesionkiewicz, który niegdyś śledził efekty pierwszej bańki na rynku internetowym jako współzałożyciel Ontel.pl, a dziś jest szefem firmy Inventica. – Facebook za chwilę wchodzi na giełdę, media szaleją i taka transakcja ma spotęgować ten szum. Przeżyłem kryzys w 2001 r. i boję się, że tego typu wyceny odrywają tę branżę od rzeczywistej wartości.

Dwa miesiące temu serwis wyceniano na 500 mln dol. Teraz tę wartość Zuckerberg podwoił. – Owszem, jest to rodzaj bańki, ale Facebook wcale nie musi na tym przegrać – komentuje Rafał Agnieszczak. – Chce być następnym Google, zachować pozycję lidera jako repozytorium zdjęć – już w tej chwili ma największy ich zbiór w Internecie.

Repozytoria, czyli po prostu społecznościowe serwisy wybierane do dzielenia się swoimi zdjęciami ze światem. Popularne i dynamicznie rozwijające się od mniej więcej dekady. Picasa, Flickr czy właśnie polska Fotka są miejscem przechowywania miliardów zdjęć i mają miliony zarejestrowanych użytkowników. Ale mało prawdopodobne, by w wypadku Instagramu chodziło o zdobycie tych ostatnich. – 30 mln dodatkowych użytkowników dla Facebooka, który już ma ich ponad 800 mln, to nie jest znacząca wartość – mówi Adam Jesionkiewicz. – A jeśli chodzi o technologię, którą dysponuje Instagram, to gdyby ktoś przyszedł dziś do naszej firmy, bylibyśmy w stanie w krótkim czasie stworzyć odpowiednik tego, co oferują.

Rafał Agnieszczak uważa, że przeciwnie – technologię Instagramu można próbować skopiować, ale stoi za nią coś więcej: – Te filtry są doskonałe, a o tym decyduje bardziej zmysł artystyczny niż technologia. Coś takiego Facebook i tak musiałby zrobić, bo to jest następny etap w rozwoju fotografii.

Tu prezes Fotki wylicza: zdjęcia tradycyjne, potem cyfrowe, serwisy społecznościowe, gdzie można fotografie publikować, a wreszcie kolejna propozycja dla fotoamatorów – przenośna nakładka na komórkę, dzięki której imponujące zdjęcia może zrobić każdy, choćby przypadkiem. I oczarować świat. Natychmiast.

Wbrew pozorom nie ma w tym niczego przeciwnego duchowi fotografii. Bycie „instant” – natychmiastową i prostą – od samego początku było jednym z jej głównych priorytetów. W zasadzie po to fotografię w ogóle wymyślono – połączone siły chemii i optyki miały reprodukować rzeczywistość szybciej niż ręce i farby malarza. W porównaniu z godzinami (tygodniami? miesiącami?) spędzanymi nad płótnem czas spędzony przy fotografowaniu i wywoływaniu faktycznie wydawał się niczym. Świat przyśpieszał, a fotografia razem z nim.

Miliardy fotografów

Masowość też ma historię wielokrotnie dłuższą niż komórki z aparatami i Internet. Kiedy w 1888 r. pojawił się Kodak ze swoim hasłem: „Ty naciskasz przycisk, my robimy resztę”, zdjęcia mogli robić zwyczajni ludzie.

W 1947 r. wynalazca Edwin Land wymyślił polaroida, w którym gotowe zdjęcia niemalże wyskakiwały z aparatu. Technologia zyskała popularność, ale była zbyt droga, aby wyprzeć inne. Sen o natychmiastowości na dobre zaczął się spełniać dopiero wraz z rozwojem fotografii cyfrowej. W ciągu niespełna 20 lat niemal bezkosztowa w obsłudze cyfra zgodnie z prawami ekonomii wyparła analog, zaczęły padać fabryki klisz i małe zakłady fotograficzne. Rynek fotografii profesjonalnej przeżył rewolucję. Liczba fotografów stała się największa w historii – dwa i pół miliarda osób na świecie ma aparat cyfrowy (dane Samsunga z początku tego roku).

Wydawałoby się, że w tym miejscu – wraz z wynalezieniem i popularyzacją cyfry – marzenie o fotograficznej natychmiastowości się spełniło: klikasz i zdjęcie od razu jest. Ale w ostatniej dekadzie świat przyśpieszył jeszcze bardziej. Zwykły, odłączony od sieci cyfrowy aparat przestał się wyrabiać na zakrętach internetowej rewolucji. Trzeba dotrzeć do domu, lub przynajmniej do kawiarni, zrzucić pliki z karty pamięci do komputera, wrzucić je do sieci... to prawie taka sama bariera jak wcześniej odwiedziny w zakładzie fotograficznym. Co innego, gdy aparat zamontowany jest w stale podłączonym do Internetu smartfonie.

Gdzie w tym wszystkim Instagram? Odpowiada na problem cyfrówki w telefonie: taniej i wygodnej, ale jednak pozbawionej nieuchwytnego „czegoś”, co tak kochamy w zwykłych zdjęciach. Można próbować to rozłożyć na czynniki pierwsze: zapis kolorów, wynikająca z mikroskopijnych ogniskowych głębia ostrości...

Ale można – jak socjologowie Rafał Drozdowski i Marek Krajewski w książce „Za fotografię!” – zwrócić uwagę na mity technologiczne, które tworzyły historię fotografii: „Poczynając od mitu leiki jako pierwszego w dziejach aparatu reporterskiego, który zmienił oblicze fotografii, czyniąc ją bardziej dynamiczną i bardziej »filmową«, poprzez mit hasselblada, którym posługiwała się większość światowej sławy portrecistów i fotografów mody i którym fotografowali astronauci uczestniczący w programie Apollo, a kończąc na micie niezniszczalnego metalowego nikona, którego – od czasów wojny w Wietnamie – upodobali sobie prawie wszyscy fotografowie wojenni”.

To ta właśnie mitologia sprawiła, że dla przeciętnego, cywilnego użytkownika zdjęcia to przede wszystkim magia wspomnień, a nie technologiczna perfekcja.

Miliardy wspomnień

Spece od marketingu z produkujących aparaty firm do swoich technologicznie zaawansowanych produktów próbują więc dopisać wartości z czasów, kiedy fotografia była „prawdziwa”. Receptą są na przykład mariaże elektronicznych potęg z fotograficznymi legendami: Panasonic z obiektywami Leica, Nokia z obiektywem Carl Zeiss. Albo wygląd zewnętrzny cyfrówek nawiązujący do klasycznych modeli sprzed dziesięcioleci – chromy, skórzane futerały, jak w Olympusach PEN czy Fuji X-100. Tymi sposobami wojny o styl nie da się jednak wygrać. Cyfra jest super, ale nie jest fajna.

W takiej rzeczywistości w październiku 2010 r. narodził się Instagram. A mniej więcej w tym samym czasie podobne programy – Hipstamatic czy Retro Camera. Pomysł jest prosty: robimy zdjęcie swoim smartfonem i po zrobieniu jednym przyciskiem wysyłamy „odbitkę” do sieci – na Facebooka, Twittera, Tumblr czy serwis społecznościowy samego producenta aplikacji. Nasi znajomi mogą nas śledzić, my też możemy na bieżąco oglądać ich zdjęcia. Tym prostym sposobem fotografia dogania pędzący świat, staje się częścią informacyjnego krwiobiegu. To po pierwsze.

Po drugie, i kto wie, czy nie ważniejsze, po zrobieniu zwykłego, zimnego i nieromantycznego komórkowego zdjęcia nakładamy na nie efekt, który podbija kontrast, przekłamuje kolory, wprowadza wchodzące w obiektyw łuny, sztucznie dołożone drobinki kurzu, ramkę polaroida czy fragment perforacji. Byle jaka wizualna notatka polana zostaje sosem nostalgii i z miejsca staje się prawie takim samym zdjęciem, jakie wyciąga się ze starego albumu albo z zakurzonego pudełka po butach.

Kilka z tych aplikacji ma nawet interfejs użytkownika dostosowany do wspomnieniowej estetyki. Robiąc zdjęcia, patrzymy przez wizjer starego aparatu, wybieramy „klisze” i „obiektywy”, a w czasie, kiedy procesor przetwarza cyfrowe zdjęcie na ekranie, wyświetlane są drzwi do ciemni. Wszystko po to, by przezwyciężyć największą wadę cyfrowej fotografii – bezduszność.

Trudno powiedzieć, czy pomysł z filtrami zaczął się od próby ratowania średniej jakości plików ze średniej jakości matryc (fotografowie od dawna wiedzą, że zdjęcia popsute często wyglądają lepiej niż te technicznie perfekcyjne), od estetycznego impulsu piszących programy informatyków, czy od zwykłej chęci dodania „bajeru”. W każdym razie chwyciło błyskawicznie. Stylizowane na vintage kadry szturmem zdobyły Internet. Przekonali się do nich również profesjonaliści. W Polsce iPhonem pracują m.in. nagradzany na World Press Photo Rafał Milach i prezydencki fotograf Wojciech Grzędziński. Na świecie głośno było o wykonanym Hipstamatikiem reportażu z Afganistanu autorstwa Damona Wintera z „New York Timesa”.

Fotografowie zwracają uwagę na jeszcze jedną konsekwencję smartfonowej rewolucji – kurczenie się rynku tanich cyfrowych aparatów kompaktowych. – Dwa lata temu, wyjeżdżając gdzieś, zabierałem ze sobą dwa aparaty: małą cyfrówkę do robienia pamiątek i większy aparat na negatyw do „poważniejszych” zdjęć. Dzisiaj nawet o tym nie myślę, do torby pakuję analog, a w kieszeni mam iPhone’a – opowiada Rafał Milach. – Zdjęcia są lepszej jakości niż z kompaktu, a dzięki filtrom automatycznie lepiej wyglądają.

Być może atrakcyjność Instagramu i podobnych programów wynika z tego, że ludzki umysł potrzebuje niedoskonałości. A może jest to odprysk rozlewającego się w kulturze (a w Internecie przede wszystkim) zjawiska retromanii – niewiary w nowe czasy i ucieczki w stare pomysły i stylizacje, ale to już raczej materiał dla socjologów.

Z całą pewnością słabym punktem Facebooka – w stosunku do jego konkurenta Google – było dotychczas niezbyt mocne powiązanie tego serwisu ze smartfonami. Ostatnia transakcja zdaniem Rafała Agnieszczaka przypomina więc sławny zakup YouTube przez Google – za astronomiczną wówczas sumę 1,65 mld dol. Google przejmował w ten sposób całą rozwijającą się dziedzinę. – Nie wiadomo, jak wyglądałby układ sił w Internecie, gdyby to kupił ktoś inny – komentuje prezes Fotka.pl.

Zuckerberg chce zapewnić sobie pozostanie w grze o rozwijający się rynek smartfonów. Na początek dokupując zdjęciom ze swojego gigantycznego serwisu duszę – za miliard dolarów.

Polityka 17-18.2012 (2856) z dnia 25.04.2012; Kultura; s. 122
Oryginalny tytuł tekstu: "Fotografia instant i smart"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Gra o tron u Zygmunta Solorza. Co dalej z Polsatem i całym jego imperium, kto tu walczy i o co

Gdyby Zygmunt Solorz postanowił po prostu wydziedziczyć troje swoich dzieci, a majątek przekazać nowej żonie, byłaby to prywatna sprawa rodziny. Ale sukcesja dotyczy całego imperium Solorza, awantura w rodzinie może je pogrążyć. Może mieć też skutki polityczne.

Joanna Solska
03.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną