Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kultura

Wszyscy polscy święci

Wątki religijne w teatrze

Scena z „Jerry Springer. The Opera” - przedstawienie w Teatrze Muzycznym Capitol we Wrocławiu; reżyseria Jan Klata. Scena z „Jerry Springer. The Opera” - przedstawienie w Teatrze Muzycznym Capitol we Wrocławiu; reżyseria Jan Klata. Łukasz Gawroński / TEATR MUZYCZNY CAPITOL
Bóg, szatan, anioły, prorocy i święci, a wkrótce także ksiądz Popiełuszko – tyle chrześcijańskiej symboliki dawno nie było na naszych scenach.
Spektakl „Wszyscy święci” w reż. Wojciecha Farugi, Teatr Polski w Bydgoszczy.Marta Ankiersztejn/materiały prasowe Spektakl „Wszyscy święci” w reż. Wojciecha Farugi, Teatr Polski w Bydgoszczy.

W teatrze kardynał Stefan Wyszyński spiera się z Witoldem Gombrowiczem o definicję polskości. Aktor Piotr Siwkiewicz odprawia regularną mszę katolicką. Wierni spod Białegostoku szykują się do ukrzyżowania proroka Ilji, wcześniej jednak zrobią imprezę na krzyżu i na próbę ubiczują słomianego chochoła. Bóg udaje się na spotkanie anonimowych ojców. Chrystus wraz ze zgromadzeniem duchów i aniołów sądzą polski mesjanizm. Maryja zostanie przedstawiona jako „nieletnia zgwałcona przez archanioła”, po czym w telewizyjnym talk-show wytknie synowi, że nie było go przy niej, gdy się starzała, a Szatan każe się przeprosić za czarny PR. Wampir Nosferatu, nim zanurzy kły w białej szyi swojej polskiej ofiary, kpiącym gestem zerwie jej katolicki krzyżyk, przed niczym już niechroniący. Święci i błogosławieni in spe mieszkają z nami przez ścianę. A ksiądz Popiełuszko razem z Solidarnością wychodzi z bagażnika, podczas gdy jego oprawcy tłumaczą, że walczyli o świeckie państwo.

Po katastrofie smoleńskiej polski teatr próbuje rozgryźć nasz fanatyczny katolicyzm – ten, który pcha ludzi pod krzyż pod Pałacem Prezydenckim, zachęca do wielkich gestów, masami produkuje świętych i męczenników, w każdej chwili gotowych do cierpienia za ojczyznę. Pyta też o to, co się stało w naszym katolickim kraju z wartościami katolickimi, takimi jak miłość bliźniego swego?

W listopadzie, w okolicach Wszystkich Świętych, warszawski Teatr Dramatyczny wystawił „Mszę” – spektakl konceptualny Artura Żmijewskiego, artysty sztuk wizualnych, tworzącego w nurcie sztuki krytycznej, członka redakcji lewicowego periodyku „Krytyka Polityczna”. Odegrana została regularna msza katolicka. W napisanym przez innego członka „Krytyki Politycznej”, Igora Stokfiszewskiego, kazaniu wcielający się w rolę księdza Piotr Siwkiewicz przypominał, że Kościół to wspólnota wzajemnie się szanujących wiernych i księży i że rola tych drugich polega na służeniu pierwszym, zaś pycha – po obu stronach – jest wielkim zagrożeniem dla wspólnoty. Modlono się zarówno za „naszego papieża Benedykta”, jak i „za świątynię, w której się znajdujemy”, żeby zawsze miała ambicję głoszenia prawdy, a taca została przekazana Społecznemu Komitetowi Opieki nad Starymi Powązkami im. Jerzego Waldorffa. Żadnej ironii i żadnych akcentów antykościelnych. Ale też żadnej polityki, podgrzewania nastrojów, wzywania do krucjaty katolickiej i dalszej polaryzacji społeczeństwa – czyli teatr dał szansę swoim widzom uczestnictwa w mszy, w jakiej coraz rzadziej mogą uczestniczyć w kościołach.

Wampir Nosferatu z najnowszego spektaklu Grzegorza Jarzyny z Teatru Narodowego, mówiący z niemieckim akcentem aktora Wolfganga Michaela o urodzie i charyzmie członka grupy Rolling Stones, przyjeżdża na Wschód, bo ma nadzieję, że znajdzie tu metafizykę, religijność, świeżość i naiwność – wartości, których tak mu brakuje na zgniłym, zepsutym, zblazowanym Zachodzie. Na miejscu okazuje się, że Polacy są tak samo wyprani z „uczuć metafizycznych” jak Zachód. To nie ich świeża krew ma ożywić wampira, ale nieżywy wampir ma pobudzić ich do życia, dodać ich monotonnej egzystencji smaku i znaczenia. Marzą o nieśmiertelności.

Zapotrzebowanie na Sprawę

Operowo rozbuchany i przeestetyzowany spektakl Jarzyny dobrze oddaje istniejący w kraju nastrój oczekiwania na jakąś większą sprawę: wydarzenie czy ideę zdolną nadać codzienności wyższy wymiar, dowieść, że zwykłe życie to nie wszystko, że jest coś więcej. Reakcje na katastrofę smoleńską pokazały, jak łatwo owo przeczucie czy pragnienie istnienia świata ponad naszym, wyższej rzeczywistości czy szerszego planu, może przerodzić się w spiskowe wizje świata, w łatwe wpisywanie siebie i zdarzeń w jakiś boski plan (definiowany na ziemi przez człowieka), wyższy porządek czy ogólniejszą narrację.

Katastrofa smoleńska pokazała, jak wielkie jest ćwierć wieku po odzyskaniu wolności w Polsce zapotrzebowanie na sprawę, w imię której można oddać życie, złożyć się w ofierze, zostać męczennikiem. Analizą fenomenu polskiego mesjanizmu, ożywionego przez katastrofę smoleńską, zajął się w „Sprawie” według „Samuela Zborowskiego” Juliusza Słowackiego (Teatr Narodowy) Jerzy Jarocki. Promotorem i adwokatem tzw. Sprawy polskiej uczynił Szatana, podobnie jak nasza ojczyzna mającego ambicje zastąpić Chrystusa na krzyżu i osobiście zbawić świat.

Szatan za swoją pychę zostaje strącony do piekieł, Polskę zaś Chrystus informuje, że Sprawa się przedawniła i najwyższy czas zająć się zwykłym życiem, jak to czynią wszystkie inne narody. Polaków taki werdykt jednak nie satysfakcjonuje. Sprawa czyni ich wyjątkowymi, Polska będzie więc Chrystusem narodów, nawet wbrew Chrystusowi.

Problem polskiej potrzeby wyjątkowości zdominował także teatralną, luźną adaptację reportaży z Czech Mariusza Szczygła „Zrób sobie raj”. W rękach reżyserek Kasi Adamik i Olgi Chajdas wyważone, wnikliwe i przyjazne spojrzenie Szczygła na czeskie, wolne od Boga, sposoby radzenia sobie z potrzebą transcendencji, zmieniło się w ciężki, moralizatorski wykład. Akcja toczy się w krematorium, bohaterami są urny z prochami. Jedynie polska urna dostąpi łaski odebrania przez rodzinę, a na odchodnym pouczy przerażonych perspektywą wiecznej samotności sąsiadów, że skoro sami nie uznawali żadnych wyższych wartości i nie czcili przodków, nie mogą liczyć na to, że ich potomkowie będą inni. Polak katolik kontra czeska nieznośna lekkość bytu – 1:0.

Przepis na świętość

O tym, że żyjemy w czasach dawania świadectwa, przekonuje także spektakl z warszawskiego Teatru Polskiego, wyreżyserowany przez Estończyka Lembita Petersona „Zwiastowanie” Paula Claudela, katolickiego dramatopisarza i myśliciela. Sztuka z 1912 r. miała dotychczas w Polsce tylko dwa wystawienia. Czterogodzinny spektakl jest ostentacyjnie staroświecki: kostiumowy (akcja dzieje się w XV w. na francuskiej prowincji), pełen patetycznych, celebrowanych scen, inkrustowany fragmentami „Biblii”, dziecięcymi chórami i świergotem ptaków. Ale jego temat – rozważania o religijnym powołaniu – z dnia na dzień staje się bardziej aktualny.

Rzekomo pod wpływem głosu Boga bohater porzuca żonę i dwie dorastające córki i wyrusza na pielgrzymkę do Ziemi Świętej. W tym czasie starsza córka odrzuca miłość narzeczonego, zaraża się trądem, żyje w poniżeniu i odosobnieniu, w końcu zostaje świętą, czego potwierdzeniem jest cud, jakiego dokonuje: wskrzeszenie córeczki swojej siostry. Kręte są ścieżki powołania, trudna droga do świętości, często trzeba się wyrzec doczesnych radości, porzucić najbliższych, narazić się na niezrozumienie i odrzucenie, nacierpieć, ale na końcu czeka nagroda – Bóg doceni heroizm, a za nim także ludzie.

Trudno nie dostrzec, że ten przepis na świętość za życia stał się dziś dość modny, propagowany z ambon i realizowany w świetle telewizyjnych kamer przez rozmaitych obrońców Wiary, Ojczyzny czy śp. Prezydenta.

Dramatopisarz Tadeusz Słobodzianek i reżyser Ondrej Spišák w wystawionym w Teatrze Na Woli „Proroku Ilji” pokazują, co się dzieje, gdy ochota na świętość najdzie mieszkańców świata wypełnionego obrządkami ku czci Boga, ale samego Boga pozbawionego. Religia pozbawiona wiary staje się serią gestów, za którymi stoją zupełnie ziemskie uczucia i instynkty. Dla jednych to będzie potrzeba bycia w grupie i akceptacji, dla drugich potrzeba władzy, dominacji. Nierzadko – i tu Słobodzianek ze Spišákiem odnoszą się do wydarzeń posmoleńskich – religia i chrześcijańskie symbole stają się pretekstem do co najmniej słownych linczów, walk i masakr. Wzięcia odwetu za nieudane życie, brak perspektyw, porażki.

Chłopi, którzy postanawiają ukrzyżować proroka Ilję, by powtórzyć, tym razem z lepszym skutkiem, cały proces zbawienia ludzkości, są dla twórców symbolami płaskiej, pustej, fanatycznej, plemiennej polskiej religijności, w której najsilniej ujawnia się chęć linczu i potrzeba krwi. Sądy sądami, a boska sprawiedliwość musi być po naszej stronie.

Jan Klata do tych analiz polskiego współczesnego parcia na świętość dorzuca aspekt medialnej sławy i kontekst popkultury, która mebluje nasze głowy. Miejscem akcji jego realizacji amerykańskiego musicalu „Jerry Springer. The Opera” (Teatr Muzyczny Capitol we Wrocławiu) jest studio telewizyjne zaaranżowane na kościół, z organami, kanapą, na której z „brudnych tajemnic” spowiadają się goście talk-show Jerry’ego Springera i witrażami z podobizną gospodarza po bokach. Każdy z występujących marzy o swoich kilku sekundach telewizyjnej sławy – cena nie gra roli, przecież wiadomo, że żeby zaistnieć w telewizji, trzeba ostro i po bandzie, bo inaczej oglądalność spadnie i ze sławy nici.

Wszyscy obrażają wszystkich, stopień zainteresowania bliźnich sobą nawzajem dobrze oddaje jak refren powracające przez całe przedstawienie zdanie: „W dupie was mam, nie słucham was”. A w przerwie reklamowane są środki na przetrwanie we współczesnym świecie: prozac, operacje plastyczne i viagra. Celebrycki look musi dostać także rodzina boska, inaczej nie ma szans trafić do konsumentów telewizyjnej papki. Dlatego też w drugiej części spektaklu Jerry Springer swój talk-show prowadzi w piekle, gdzie brudy przed kamerami piorą Szatan żądający od rodziny przeprosin za niesłuszne, jego zdaniem, strącenie do piekieł, Jezus o aparycji i zachowaniu Anthony’ego z Anthony&The Johnsons, urażona oschłością syna Maryja oraz drący się na siebie bez przerwy Adam i Ewa. Bezradny Bóg proponuje Jerry’emu pracę w charakterze swojego doradcy, gdyż, jak śpiewa: „Niełatwo być mną”.

Zabawny, programowo niepoprawny politycznie spektakl Klaty uderza zarówno w Kościół, który przestał być dla ludzi tarczą przeciw doczesnym mirażom (przeciwnie – sam uwierzył w siłę mediów i sławy na małym ekranie), jak i w bezmyślnych wyznawców medialnej popkultury.

Z kolei bohaterowie „Wszystkich świętych” Wojciecha Farugi i Jarosława Jakubowskiego, najnowszego przedstawienia Teatru Polskiego w Bydgoszczy, są raczej z codziennej, zgrzebnej telenoweli niż rozbuchanego show, choć i oni mają większe ambicje.

Cierpienie z telenoweli

Miejsce akcji przypomina tryptyk ołtarzowy, tylko że zamiast zwiastowania albo ukrzyżowania mamy codzienne cierpienie i mało spektakularne akty dewocji odgrywane w scenerii odpowiednio: gabinetu psychiatrycznego, pokoju stołowego i kuchni (wszystkie wnętrza biedne, szare i bardzo realistycznie odtworzone). Apatyczny, umęczony seryjnymi próbami samobójczymi żony Psychiatra nie potrafi pomóc ani pacjentom, ani jej, ani sobie. Jego córka kolekcjonuje hostie, których nie połyka, ale suszy, układa w klaserach i pokazuje w Internecie.

Rodzinę ze stołowego tworzą gburowaty ojciec, zrzędzący o wygodnych butach na pielgrzymkę, obłożnie chora matka i opiekujący się nią neurotyczny syn. Kuchnia zaś należy do Rekonstruktora, cytującego żywoty świętych, wyniki naukowych badań nad technikami krzyżowania i powoli przymierzającego się do krzyża, który przyniósł do mieszkania. Jest jeszcze Ksiądz, którego nikt nie słucha. Równie samotny, cierpiący i bezradny w przeżywaniu bólu i wyrażaniu go jak reszta bohaterów.

Twórcy spektaklu opowiadali, że ich celem było pokazanie zwykłych ludzi na chwilę przed wybuchem fanatyzmu, zanim swój ból, samotność i desperację przekują w akty, jakich świadkami byliśmy przez ostatnie dwa lata przed Pałacem Prezydenckim.

Twórcy polskiego teatru, którzy walczyli o równouprawnienie kobiet i mniejszości seksualnych, piętnowali wypaczenia kapitalizmu i wszechobecny konsumpcjonizm, pokazywali upadek rodziny i upadek autorytetu Kościoła, dzisiaj nawołują do powrotu do podstawowych wartości z miłością bliźniego swego na czele.

„Bądźcie dla siebie dobrzy, dbajcie o siebie nawzajem” – prosi w finale musicalu Klaty Jerry Springer, jakby cytował reklamę Milki („Śmiało, bądźmy delikatni”). Bydgoskich „Wszystkich świętych” kończy apel Księdza. Stoi na podwyższeniu, z sutanną wypakowaną materiałami wybuchowymi, jednak zamiast wcisnąć guzik i uczynić siebie oraz swoich (nie)wiernych świętymi męczennikami, informuje ich, żeby dzisiejsze ocalenie potraktowali jako szansę na zmianę życia na lepsze. Tylko czy można być Polakiem bez codziennego męczeństwa i cierpiętnictwa?

Polityka 17-18.2012 (2856) z dnia 25.04.2012; Kultura; s. 136
Oryginalny tytuł tekstu: "Wszyscy polscy święci"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną