Mieszkańcy dużych polskich miast mają to na co dzień. Niemal cała przestrzeń publiczna wokół nich funkcjonuje jak jakiś wielki folder informacyjno-reklamowy. Nieustannie są namawiani do kupna czegoś, udziału w czymś, wizyty gdzieś. Płachty ogłoszeń, ekrany diodowe na ulicach, a mniejsze w środkach transportu. Remontowane budynki całe obudowane reklamami. W sklepach, windach, salonach usługowych muzyka, a w taksówkach muzyka plus radiowe serwisy informacyjne. Kultura audiowizualna, kojarzona jeszcze nie tak dawno z zainstalowaną w domu poczciwą telewizją, „wyszła na miasto”, między innymi stając się – jak nazwała to parę lat temu w raporcie badawczym na temat kultury miejskiej prof. Barbara Fatyga – „kulturą transportową”.
Prof. Tomasz Szlendak, socjolog z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, powołując się w czasie obrad Elbląskiego Forum między innymi na wyniki tamtych badań mówi o tej sytuacji tak: „W miastach wybuchła supernowa kultury, a na wsi mamy całe mnóstwo emocjonalnych i estetycznych doznań w coraz liczniejszych instytucjach kultury i jeszcze liczniejszych imprezach przyciągających tłumy”.
Rzeczywiście, choćby przy okazji wyjazdów urlopowych „w Polskę” możemy się naocznie przekonać, że niemal każda miejscowość, i to niekoniecznie typowo turystyczna, ma swoje festyny, zabawy plenerowe, gdzie zaprasza się znane z telewizji gwiazdy, organizuje jarmarki lokalnego rękodzieła i sztuki kulinarnej. Kultura festynu opanowuje cały kraj w sensie geograficznym, podczas gdy na przykład kultura Internetu opanowuje naszą pamięć i uwagę.
W 1962 r. francuski antropolog Edgar Morin pisał: „Kompleks zjawisk objętych pojęciem Zabawy-Widowiska utwierdza swoją pozycję w cywilizacji, z której wykruszyły się wielkie wartości transcendentne.